wtorek, 27 września 2022

Crippled Black Phoenix - Great Escape (2018)

 


Tak tak, tak tak - wiem wiem wiem! Jak osłuchani architekci wyszukanych gustów muzycznych twierdzą, to Crippled Black Phoenix, ten wielowątkowo ale surowo mielący kochamy, a ten od kilku albumów zdecydowanie skręcający w stronę progresywnego rocka, to już omijamy! Okej okej okej - trochę rozumiem, że wychowani na ekstremie, to akurat na Great Escape niewiele dla siebie znajdą, bo znacznie bliżej tu do przestrzeni jakie David Gilmour wraz z kompanami tworzył, niż do noise'owego odlotu, ale proszę też o wyrozumiałość dla gustów kogoś takiego jak ja, kogoś kto to docenia, a nawet cieszy się kiedy Anathema czy Tiamat ewoluowały z oczywiście doskonałego początkowego i środkowego etapu swojej działalności, w klimaty "floydowskie". Z tej wstydliwej perspektywy tego który kocha plumkające i jęczące gitary i czuje ciary, kiedy artyści budują napięcie rozwijając piękne tematy, aby je wszystkie wreszcie spuentować chwytającą za serducho solówką albo też skontrować epickim crescendem. W moim odczuciu, jakiego to podstawą powyższa wrażliwość estetyczna, przemiana CBP w zespół progresywny jest wielką niespodzianką i też okazją do czerpania satysfakcji z kontaktu tak na przykład z Great Escape czy Bronze, jak szansą w przyszłości, by małymi kroczkami przesunąć ciężar zainteresowania na albumy z początkowej fazy działalności. Nie jest przecież wykluczone, że rozpoznawanie wartości ich muzycznej drogi i docenienie jej, zawsze musi odbywać się podług standardu, od rzeczy starych do współczesnych. Jak akurat obecnie czynię to startując od wyżej wymienionych, a czy naturalnie po całkowitym dotarciu do ich wnętrza skoncentruje się na Ellengæst lub tegorocznym Banefyre, bądź na biegu wstecznym sięgnę po krążki kiedyś kiedy na początku drugiej dekady nowego milenium fragmentarycznie były tylko rozkminiane, to aktualnie nie wiem. Wiem natomiast że Great Escape w swoim czasie zignorowany, nawet wówczas raz nie przesłuchany, dziś dzięki sprężynie Banefyre, odbieram jako dzieło wielkie i materiał jaki już bezdyskusyjnie staje się moim guilty pleasure. ;) Nie rozumiem więc, jak można nie czuć z nim bliskiego związku, a takich numerów jak otwierający To You I Give, prawie zamykający Las Diabolicas, czy nie wchodząc w detale każdy inny stanowiący integralną część programu GE, nie uznawać za jedne z największych dokonań postrocka. Abstrahując od tematyki płyty i okoliczności oraz kontekstów jakie spowodowały jej powstanie oraz znaczenia terapeutycznego dla osób bardziej lub mniej odpowiedzialnych za jej kształt i zawarte w niej emocje (bo o tym przeczytacie wszędzie gdzie się podejmuje wzniosłe próby analizy tak intymnej twórczości) i koncentrując się w zamian na kwestiach czysto muzycznych, to ta szeroka kompilacja klimatycznych stylów, gdzie nie ścierają, a współegzystują takie gatunki jak fundamentalny tu post rock, rock neoprogresywny oraz także stoner, psychodelia, nowa i zimna fala, folk jak i liczna dźwiękowa reprezentacja elektroniki, jest po prostu niezwykle ekscytująca. Słuchanie Great Escape w całości, to (jakby to banalnie nie zabrzmiało) po prostu wspaniała muzyczna przygoda. Przygoda angażująca, a ja przede wszystkim taką w kategorii muzyka cenię najbardziej. 

P.S. Więcej o mnóstwie pominiętych teraz elementów muzyki CBP przy okazji refleksji w przedmiocie Bronze, co oczywiście i tak nie wyczerpie tematu nawet w połowie. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj