Operator na piątkę, tak patrząc na perspektywę spojrzenia kamery, przygotowanych ujęć względem wyeksponowania roli światła, poezji ruchu i uchwycenia ludzkich twarzy. To wszystko tworzy absolutnie hipnotyzujący klimat, w dodatku aktorstwo (tak zawodowe jaki i naturszczykowe) majstersztyk, a od lat znany szczególnie z ról drugoplanowych Clifton Collins Jr., w tym przypadku biorąc na siebie odpowiedzialność głównej kreacji, wchodzi na poziom wręcz genialny, porównywalny z takimi aktorskimi osiągnięciami surowego amerykańskiego kina jakie udziałem np. Matthew McConaughe w Witaj w Klubie czy Mickey'a Rourke w Zapaśniku. To dwa przykłady ale reprezentujące szeroki charakter gry, jaki właśnie w Dżokeju występuje i w którym Collins Jr. zdobywa moje ogromne uznanie, ukoronowując udziałem w kinie kameralnym, swoje dotychczasowe osiągnięcia. Przygnębiające to natomiast doświadczenie w sensie treści, nostalgiczno-depresyjnego sposobu jej opowiadania. Historii z rodzaju "było minęło", "kiedyś to bylem podziwiany, a teraz to już trzeba się pakować na tamten świat". Czas w miejscu nie stoi, wszystko przemija i trzeba się zgodzić, a najlepiej zaprzyjaźnić z tym faktem. Znaleźć sobie może inne, bardziej odpowiednie dla wieku i fizycznej sprawności miejsce. Dać się innymi słowy w miarę dla siebie bezboleśnie "zezłomować", bowiem walka z nieodwracalnym jest kompletnie pozbawiona sensu.
P.S. Na marginesie dodam, że takie filmy to jest też kategoria "mam farta, zauważą mnie, będą Oscary", nie zauważą też fajnie, bo raczej nikt nie powie że była lipa i jako niskobudżetowy ambitny projekt zapadnie w pamięć pasjonatów mniej mainstreamowego kina - ale niestety kasy z tego nie przytulę. Może więc warto nie przegapić, by ewentualnie móc powiedzieć że się zauważyło nim wszyscy w stadzie na jego punkcie oszaleli. Może tym razem to mało jeszcze prawdopodobne, lecz o nazwisku debiutującego Clinta Bentley trzeba pamiętać. To chyba ktoś kto zostanie w branży KIMŚ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz