poniedziałek, 12 września 2022

Ozzy Osbourne - Patient Number 9 (2022)

 


Żeby było jasne, w żadnym razie, nigdy nie odważę się posyłać Ozzy'ego nawet do artystycznego grobu, bowiem gdy to nastąpi tak ostatecznie ostatecznie, wówczas dopiero skończy się epoka (nawiązując do banału żegnającego monarchinię Imperium Brytyjskiego). Lecz z drugiej strony, patrząc pro ekologicznie wszystkie biedne, bo zagrożone maniakalną osobowością Księcia Ciemności nietoperze tego świata odetchną z ulgą. Poważnie jednak, mimo że sam bohater tejże refleksji słynie z doskonałego poczucia humoru i do siebie gigantycznego dystansu, czas naprawdę poważnie skupić się na własnym zdrowiu, bowiem obecna forma fizyczna Ozza zwyczajnie słaba. Ja nie wiem czy sam legendarny wokalista pragnął zamknąć ten długowieczny (trochę krótszy od panowania Elżebiety II) muzyczny rozdział krążkiem na którym spotka się z przyjaciółmi z branży i wspólnie odda hołd tak hard rockowej muzie, jak i sobie samemu, rzeźbiąc w pośpiechu kolejny pomnik, czy może to siła perswazji małżonki i jej menedżerski zmysł spijania śmietanki ile tylko się da jak długo można - inaczej zamieniania każdej artystycznej koncepcji męża w bardzo dochodowy biznes? Może pół na pół, a może 90 do 10 na stronę inicjatywy Sharon - zaskoczę sam siebie pisząc że nie ważne! Ważne jest że w projekt pożegnalnego albumu zaangażowała kapitalnych gitarzystów, a Patient Number 9 mimo iż kompletnie niczym nie zaskakuje (bo niby dlaczego miałby), to brzmi jak milion dolarów. Wpada z miejsca w ucho, osadza się we łbie i błyskawicznie staje się moim przyjacielem, póki pewnie też prawie tak szybko i naturalnie, jak na zbiór po prostu profesjonalnie obrobionych PIOSENEK, się nie znudzi. Powracać do niego bezwzględnie mam zamiar, nawet gdy wróżony scenariusz się spełni, bo nic w nim mnie nie drażni, a głos przecież zmęczonego życiem i dolegliwościami chorobowymi Ozza, ma w sobie pasję i siłę co najmniej z okresu przełomu milenijnego. Nie chcę przyjmować do wiadomości że to tylko zasługa współczesnych możliwości studyjnych i pozostanę głuchym na wszelkie tego rodzaju insynuacje, po to by magię zaklętą w "ostatni" album Księcia pielęgnować, bo to też zbiór kompozycji tak pięknie łączących klasykę jego dyskografii z płytami których legenda mniej bujna. Poza tym nikt mi nie zabroni oszukiwać się (patrz duża część zdań), tym bardziej z szacunku dla kogoś takiego jak OZZY OSBOURNE! 

P.S. Przepraszam Cię Ozzy, że naprawdę to myślę, iż poszczególne kawałki są bardzo dobre, ale też poszczególne piosenki są żadne, a całości na tyle niezła, że trzy razy z poczucia ciekawości odsłuchałem ją sumiennie od początku do końca. Tym razem z SZACUNKU bez grama ironii!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj