środa, 14 września 2022

Father Stu / Ojciec Stu (2022) - Rosalind Ross

 

Albo się to ma, albo nie ma - albo się potrafi od razu, albo trzeba się tego nauczyć. Wtedy należy się uzbroić w cierpliwość, poduczyć, stawiając na pokorę. Debiutantka Rosalind Ross stara się jak potrafi by z autentycznej jak podkreśla na początku historii, która zasadniczo pod względem zaskakujących losów bohatera jest samograjem, wykrzesać coś więcej niż tylko potencjał na szkolne hollywoodzkie kino, które na stówę się finansowo zwróci, a może nawet przyniesie zyski, ale też na stówę nie zrobi większego wrażenia na bardziej ambitnym widzu, nie mówiąc o profesjonalnej krytyce, która przyznaje te wszystkie ważne nagrody, a na pewno ma na rozchodzące się w branży echo decydujące oddziaływanie. Rosalind Ross zdaje się iż na starcie kariery ustawiła swój profil gdzieś pomiędzy. Można powiedzieć, że za sprawą debiutanckiej wzruszającej biograficznej produkcji właśnie w pół drogi między lekką obyczajówką z równoważącym poważną puentę i upuszczającym ciśnienia komediowym zacięciem. Innymi słowy humorystycznym jej rozpoczęciem, zmieniającym proporcje na wzniosły ale nadal rozrywkowy moralitet po kulminacyjnym wydarzeniu, a ambitnym spojrzeniem na sposób filmowania, do jakiego operator używa takich środków, jakie często zapewniają właśnie uznanie co wrażliwszego na wizualne eksperymenty widza. Wyszło jednak dość średnio, bo ani jedno ani drugie w takim wydaniu nie zapewniło oczekiwanej po zaznajomieniu się z fabułą dramaturgii podczas oglądania, nie wciągając tak by o (he he) Bożym Świecie wokoło zapomnieć. Ponadto znane aktorskie twarze a szczególnie Mark Wahlberg dwoi się i troi ale miast oddawać autentycznie charakter postaci przez szołmeńska jej specyfikę nieco ją przerysowuje. Natomiast obok niego w roli drugoplanowej Mel Gibson udowadnia jedno! Udowadnia że jak już się do aktora przyklei etykietka, to strasznie trudno jest usuwalna, tym bardziej gdy grymasy i wszystkie ogólnie detale powiązane ze sposobem gry wchodzą w krew i chyba nie bardzo ma się pomysł aby się ich pozbyć, kiedy niestety mistrzowi ceremonii w osobie reżysera brak odwagi by znanemu nazwisku je wytykać. Chce przez to powiedzieć, że Gibson poważny i tylko dramatyczny, to Gibson chyba nie na miejscu, nawet jeśli wiek jego bardziej predestynuje do roli dziadka, tudzież przez wzgląd na wygląd wprawionego w bojach gangsterskiego zakapiora, niż dotkniętego bolesną stratą, zmęczonego trudnym alkoholowym życiem i dominującym charakterem, ojca starającego się znaleźć bardziej prostą drogę. Sednem i motorem napędowym fabuły rola doświadczenia granicznego, metafizycznej niemal przemiany, której źródło w działaniu siły wyższej lub wewnętrznego psychologicznego procesu, prowadzącego przede wszystkim jednak do pogodzenia się z przeszłością, z życiem i z sobą. Niełatwe, bo mega traumatyczne, które realną postać Stuarta Longa powiodło zaskakującymi losu zakrętami. Mimo uwag warsztatowych (jakbym miał na to papiery by oceniać) i własnych oczekiwań nader wysokich, uważam że wyszło Pani reżyser finalnie nieźle, a historia jaką obrobiła fabularnie nie jest tylko próbą wprost wpływania na najbardziej podstawowe emocje (wyciskając z czasem niejedną łezkę), ale też czymś życiowo pouczającym. Stąd polecam na przykład jako uwrażliwiający seans popołudniowy.

P.S. Co jednak najbardziej mnie zaskoczyło, to fakt że oglądając właściwie film o "po całości, szerokim itp." nawróceniu, nie stawałem wobec górnolotnej banalności zamieszczonych w nim tez okoniem i spokojnie z wyrozumiałością je akceptowałem, mimo że w niewielkim, a nawet chyba prawie żadnym stopniu nie przewartościowały moich dotychczasowych poglądów. Zatem wniosek jaki? Być może jestem już solidnie zaimpregnowany na tego rodzaju argumenty o konotacjach religijnych, bądź we wnętrzu Mariusza agnostyka, jest więcej z człowieka (ha ha) religijnego niż przypuszczałem. Trzecie (głaskające moje ego) wyjaśnienie wydaje się jednak najbardziej trafione. Mianowicie, albo ktoś jest w porządku i ten wewnętrzny kompas podpowiada mu szlachetne postawy, albo nawet jak będzie bardziej wierzący od najbardziej oddanych uczniów Jezusa, lecz brak mu intuicji skupionej na właściwe etycznie wybory, to nie będzie w porządku. Tak po prostu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj