W zatopionej w cudnej estetyce polskiej szkoły plakatu filmowego czołówce, naturalnie Dygat autor powieści, Konwicki scenariusza, młodzi niezwykle zdolni i uroczy Barbara Kwiatkowska, Daniel Olbrychski, Kalina Jędrusik, Zbigniew Cybulski oraz oczywiście inni wielcy polscy aktorzy i jako reżyser ikoniczny Janusz Morgenstern - czyli ówczesna i przyszła elita elit w swym fachu. Jowita na podstawie Disneylandu Stanisława Dygata, to piękna kameralna (zgadzam się) opowieść o „ludzkiej naturze, która goni za nieosiągalnym ideałem, przekreślając po drodze wszystko co w życiu zdobyła”. Film zupełnie niehollywoodzki, który osiągnął jednak niezwykłym zbiegiem okoliczności kolosalny sukces za oceanem, będąc wyświetlanym w prestiżowych kinach przy Piątej Alei. Film wówczas nowoczesny, „bazujący na krótkich planach, detalu, zbliżeniach i emocjach, gdzie widoczne są oczy, zmarszczki, najmniejsze grymasy twarzy”. Recenzowanym na łamach opiniotwórczego New York Magazine w samych superlatywach - „pięknym i intrygującym połączeniu realizmu i romantyzmu”. Obrazie który mimo upływu mnóstwa już lat, merytorycznie nic a nic się nie zestarzał, choć obecnie od strony użytej wizualnej prostoty środków i ambitnej artystycznej głębi dostrzegalnej nie oczami tylko sercem, o którym dzisiejsze pokolenie wychowane na skromnych budżetowo, lecz atrakcyjnych plotkarsko burzliwych telewizyjnych intrygach rodzinnych i sąsiedzkich z pewnością w przytłaczającym stopniu się nie pozna, kwitując przy użyciu bogatego słownictwa, być może konkretnie określeniem słabo.
P.S. Takiego klimatu już w kinie w zasadzie w proporcjach jeden do jednego nie uświadczysz - takiej muzyki w tle, takiego spojrzenia przez obiektyw kamery i takiej subtelnej, niemal nieobecnej narracji, bo to co się dzieje na ekranie w gestach, spojrzeniach ale i słowach to najbardziej nieinwazyjna metoda opowiadania obrazem i dźwiękiem. Ponadto kto dziś opowiadając o młodej miłości bohaterów umieściłby ich życie w obskurnej kamienicy z przegniłymi schodami i obdartą stolarką okienną? Trudno przecież w warunkach komfortowych dzielnic, ogrodzonych i monitorowanych czy jeszcze bardziej luksusowych loftów stworzyć klimat pozbawiony zimnego, sterylnego funkcjonowania pośród ludzi. Dlatego ta wiekowa kinematografia posiada duszę, bowiem dawała szansę obcowania z bohaterami nie skupionymi na materialnych atrybutach, a przez to wolnych od pokusy przeliczania wartości relacji na potrzeby o charakterze merkantylnym. Ważne było być a nie mieć, oczekiwać i brać od życia podniety wynikające z emocji duchowych, a nie budujących i podkreślających prestiż. Ja to rozumiem że takie były czasy wciąż jeszcze tak bliskie bezpośrednio powojennym, a i ludzie nie wymagali przez to od życia więcej niż minimum egzystencjalne. Kino czerpało też inspirację z literatury ambitnej i poskramiającej jakikolwiek zapędy widowiskowe, a to z kolei tworzyło przestrzeń do zagospodarowywania jej kameralną błyskotliwością i dramatycznym pulsem wewnętrznym, ponad korzystania ze sztuczek w postaci ekstremalnie zakręconych twistów (ten z Jowity to pikuś :)), czy innych takich fajerwerków zastępczych. Było więc malowniczo i absolutnie nie łopatologicznie. Mimo ogólnie to wszystko i pomimo w szczególe współczesnych tendencji próbujących zjednać widza ilościowego miast jakościowego, film dzisiejszy, ten rzecz jasna akurat film z ambicjami, warsztatowo może wyprzedzać i myślę że czyni to z łatwością produkcje sprzed lat, gdyż atutem z lat dwudziestych XXI wieku reżyserów i fachowców od każdego segmentu tworzącego finalnie film jako obraz artystyczny, bywa korzystanie zarówno z doświadczeń poprzedników ale i szeroko otwartych oczu na nowoczesne możliwości. Kiedy tylko obecni artyści filmowi odpowiednio wyważą najbardziej sugestywne atuty i pozwolą wrażliwości stworzyć idealnie harmonijny tandem z aspiracjami, a forma zachowa balans między intrygującym, nietuzinkowym spojrzeniem na estetykę i treść, a uczuciowość archaicznie czarującą, wówczas mogą powstać i w estetyce miłosnych relacji dzieła wybitne, które niekoniecznie jednak zdobędą szeroką popularność. Tak sobie podczas smakowania Jowity, o Komecie niejakiego Sama Esmaila pomyślałem i przez to niezbyt wprost korespondujące skojarzenie, takie "pe-es" dopisałem, zmieniając kilku-zdaniowe, wsparte cytatami suche fakty, w rozmarzone, wyłącznie własne subiektywne dywagacje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz