Övergivenheten zadziałało na mnie i jak na nutę Soilwork dokonało tego niekonwencjonalnie, bowiem przyzwyczaiłem się że albumy Szwedów wkręcają mnie od startu, a meta intensywnego z nimi współżycia znajduje się wprost proporcjonalnie blisko do prędkości z jaką owe mnie do siebie przekonały. Znaczy to że potencjał przebojowy w nich zawsze był ponad długotrwałością intrygującego wpływu, nie mówiąc już o sytuacji, kiedy to niby krążek Soilwork miałby wpierw odrzucić niskim poziomem zrozumiałości i zachęcać w miarę powracania do niego. Nie nie, to to nie! Z taką jednak niespodziewaną sytuacją mam do czynienia właśnie w przypadku ich najnowszego dziecka, które chociażby z tej perspektywy brzmi inaczej niż poprzednie, niewątpliwie też bardzo udane. Verkligheten (2019) było bezpośrednie, bez udziwnień z pryncypialną przejrzystością zawierającą się w zwartej konstrukcji i mega chwytliwych riffach, czyli wszystkim z czym "do ludzi", a przede wszystkim zdobytych od dawna fanów wychodzi ekipa stojąca za frontmanem Bjornem Stridem. Övergivenheten wydaje się w tym kontekście znacznie bardziej rozcieńczone, przez co mniej jaskrawe w odbiorze, a jego siła to cały znany rezerwuar środków stylistycznych z jakimi Soilwork jest kojarzony, tyle że konstrukcyjnie rozbudowanych do rozmiarów quasi progresywnych. Kompozycje oczywiście oscylują w zrozumiałych dla estetyki melodyjnego grania wywodzącego swe pochodzenie ze sceny göteborgskiej odmiany death metalu i nie aspirują do miana typowych progresywnych suit. To co powoduje moje skojarzenia i w tę stronę płynące wnioski, to sposób rozwijania tematów. Przemyślany i podporządkowany wciąganiu słuchacza w rodzaj transu, który z kolei nie może być błędnie utożsamiany z hipnotycznym oddziaływaniem gitarowego łomotu przykładowo z działki dronującego stoner rocka czy tym bardziej narkotycznego lotu psychodelicznego space rocka - mimo iż fragmentami motywy klawiszowe jakimi Sven Karlsson okrasza kompozycje bywają podobne. Nie powoduje to mimo wszystko zmiany przynależności gatunkowej zespołu, a tylko urozmaica udoskonaloną gdzieś na wysokości The Panic Broadcast (2010) muzyczną recepturę. Pisząc najjaśniej jak potrafię - fajny krążek, słucham często, bez nadmiernej podniety, ale szacunek rośnie, bo odkrywam tu jakieś smaczki i nie jest przez to nudno, wróżąc póki co, że nie rzucę go w najbliższym czasie w kąt, pozostając wciąż związany z grupą nie tylko sentymentem do młodzieńczych lat, ale też owocami jej bieżącej działalności. Poza tym tupe sobie nóżką, główką rytmicznie potrząsam i nawet pod nosem podśpiewuje sobie refreny, więc jest gitarrra. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz