wtorek, 22 marca 2022

Jerry Cantrell - Degradation Trip (2002)

 


Nie będę kitował że zaraz po premierze tak mocno Degradation Trip do swego serduszka przytuliłem, a nie mam zamiaru kitu wciskać, bom człowiek zasadniczo uczciwy i właściwie to szczery. Nie przytuliłem solowego krążka legendarnego Cantrella, bowiem najzwyczajniej nie poczułem z nim chemii na odpowiednim poziomie i trzeba było sporego poślizgu czasowego plus konsekwentnej pracy odsłuchowej, bym tak jak w przypadku także ostatniego przed wiadomą tragedią w obozie Alice in Chains albumu, poczuł do niego/nich bardziej niż tylko względną miętę. Bez pieprzenia zbędnych farmazonów i dzielenia włosów na więcej jeszcze niż czworo oraz przez pryzmat zapoznania się przed kilkoma miesiącami z najnowszym solowym wypiekiem Jerry'ego donoszę, że Degradation Trip brzmiał i nadal brzmi niemal jak kontynuacja drogi zakończonej na s/t z 1995 roku, a ubiegłoroczny Brighten absolutnie nie prezentuje się tak, jak obecna twarz AiCh wygląda. Odsyłając przy okazji do właściwego tekstu w temacie Brighten i skupiając się na Degradation Trip wspomnę, iż to materiał mroczny i ciężki, chociaż rzecz jasna o jego potężnej walcowatej formule świadczą nie konotacje z ekstremalnymi gatunkami, a struktura wijącego się riffu Cantrella. Riff to w zasadzie mało skomplikowany i riff powłóczysty, a tym samym riff skąpy w fajerwerki, lecz bogaty emocjonalnie. Riff podbity konkretną sekcja rytmiczną, lawirującą między wolnymi a średnimi tempami i skupiający się na budowaniu tła dla pomruków Jerry'ego i raz elektrycznych innym razem akustycznych akordów wiosła. Płyta to skutecznie hipnotyzująca i niemal w specyficzny rodzaj transu wprowadzając pozwala pięknie uwagę skoncentrować na sobie samej wyłącznie - wyrywając mnie akurat bez problemu z objęć świata zewnętrznego. Jeśliby ona nie była tak przytłaczająco długa, a kilka numerów zostałoby przesianych przez gęstsze sito wewnętrznej krytyki Cantrella i nie byle jakich współpracowników (no no, Mike Bordin, Robert Trujillo), częściej gościłaby w moim odtwarzaczu, a tak słysząc w niej wiele dobra, mam też zawsze to wrażenie, że z tym dobrem tutaj przesadzono i gdyby z czternastu kawałków zrobić te 11-12, to byłby wtedy ten oczekiwany sztos. No tak myślę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj