Obstaje przy przekonaniu, iż póki zaległości w dyskografii Immolation nie nadrobię i naturalnie tym samym pewnie się w tej materii nie poczuję (szczerze, to nie zapowiada się to chyba), to archiwizowane subiektywne odczucia, przez filtr eksperckich opinii zamierzam przesiewać. Wiązać się to będzie z pokorą moją wobec własnych refleksji i przekładać na ich całkowicie pozbawiony radykalizmu obraz. Tak się składa że Acts of God, to zaledwie drugi album nowojorczyków, który odnajduje się w moich osobistych preferencjach muzycznych. Atonement zupełnie zmienił moje myślenie o ich twórczości i rad jestem, że Acts of God podąża podobnym chociażby brzmieniowo kursem. Kapitalna wyrazista produkcja, która nie gubi po drodze jednego nawet (w obfitym bogactwie jak zwykle) kunsztownego technicznego ornamentu i szczodrze dźwiękom dodaje siły witalnej, a transowej charakterystyce riffu sugestywnego tonu. Gęsta praca wioseł i równie intensywna pałkera robota plus może monotonny i oczywiście przypisany do brutalnego amerykańskiego death metalu ryk gardłowy, w tej kombinacji sygnowanej logo Immolation trafia do mnie. Tym samym uzasadnione jest wyrażenie mojego zadowolenia, chociażbym z muzyką Immolation nie był dotychczas związany, ni to gustem, ni to sentymentem. Zdaję sobie sprawę doskonale, iż jest wielu takich którzy o twórczości Immolation wiedzą wręcz wszystko i swoje uzębienie nieraz z sadystyczną przyjemnością łamali na zawartości ich klasycznych krążków. Stąd jako niemal kompletny neofita, mam oczywiste hamulce w kwestii napinania się, tudzież puszenia wyrażając bez koniecznego obeznania osobiste "mądrości". Spinając teraz klamrą wstęp i nieuchronnie zmierzając do kropki, siłą rzeczy oprę się jeszcze na wiedzy czerpanej od fanów i krytyków z tematem Immolation silnie zaprzyjaźnionych. Oni piszą, że jest jak na zespół o tak ogromnym stażu scenicznym zaskakująco świeżo, a symbioza pomiędzy techniką genialnego riffu oraz brzmieniem przekłada się na monolit który nie męczy, a wręcz hipnotyzującą energię wyzwala. I ja się z tym zgadzam, bo on mi to samo dokładnie robi, dodając że on mnie to robi dopiero drugi raz z rzędu, a tym bardziej to warte podkreślenia, iż ja już od dość dawna z mięsistym death metalem nie mam po drodze. Zastanawiam się tylko czy sympatia zarówno do Acts of God jak i w sumie też niedawno Atonement odkrytego, za chwilę nie uleci, bowiem śmierć metal to wymagająca jednak młodzieńczej werwy i odporności psychicznej muzyka. Muzyka potwornie skomplikowana i przytłaczająca, która generalnie to nie odpręża, a ja obecnie to tylko relaksu od nuty oczekuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz