piątek, 8 lipca 2022

Beauty (2022) - Andrew Dosunmu

 

W netflixowym zalewie nadprodukcji, na fali popularności produkowanych i intensywnie promowanych seriali czy przez ten hajp na opowieści w odcinkach, jak i długometrażowe fabuły reżyserów znanych i szanowanych, często umykają premiery świetne ale jednak bez rekomendacyjnego wsparcia. W takim stadnie reagującym kontekście spostrzegam Beauty Andrew Dosunmu, jako obraz doskonale ciekawy temat rozkminiający, ale jednak bez promocji i o subtelnym kameralnym charakterze, który z kolei miłośników akcji z internetowych platform filmowych z oczywistych powodów nie zainteresuje. Los komercyjny Beauty zatem myślę przesądzony, ale nie zaszkodzi jeśli dobre słowo o nim dotrze do jakiegoś znajomego potencjalnego widza, który spędzając popołudnie na kanapie i przeszukując netflixowe zasoby akurat dzięki orędownictwu kogoś tak nieznaczącego jak ja, ów film wybierze. Oczywiście nie gwarantuję emocji z poziomu najnowszych odsłon Parku Jurajskiego, jak i nie będę przekonywał koneserów "niezalu", iż kino to wybitne czy przełomowe. Historia Beauty to zwyczajnie skromnie opowiedziana i ze smakiem wizualnym sfilmowana oraz pod korek wypełniona doskonałymi głosami wokalnymi quasi biograficzna fabuła z kategorii monotonnej ale głębokiej eksploracji kontrowersyjnych zagadnień. Nastrojowa muzycznie, ale i niebagatelnie mroczna psychologicznie, poza tym zajmująco społecznie i kulturowo ukazująca wahanie bohaterki skrępowanej patologicznym religijnym surowym wychowaniem, która wchodzi w muzyczny szoł biznes pod nadzorem apodyktycznego ojca i w towarzystwie menedżerskich hien z branży. Gdzieś z dystansu (bo chłodem wieje) obserwujemy szlifowanie diamentu, dokładnie pozbawianie go cech nadanych przez naturę i dodawanie mu sztucznego blasku. Bo przecież talent to nie wszystko i trzeba mnóstwa fatalnej w skutkach dla osobowości materiału na gwiazdę pracy, aby zarobić te miliony i podzielić pomiędzy ojców i matki sukcesu. Jakie to jest sugestywne i prawdziwe, mimo że potwornie smętne i pozornie kompletnie nieekscytujące, przez wzgląd na założoną powściągliwą artystyczną formę.

P.S. Jeśli nie przekonałem, to złapię się ostatecznego koła ratunkowego. Gra tutaj taka Pani co nazywa się Sharon Stone i względnie gra mało, ale gra bosssko i mógłbym zastawić hipotekę, że źródeł inspiracji można doszukać się w biopicu samej Whitney Houston!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj