Zmiękł nam Årabrot, ale nie zmarniał. Karin i Kjetli nagrali album raczej oparty o kompozycje sunące, lecz w większoścnie na twardo i bez napędu - pozbawione gitarowej charakterystyki. To ogół, a szczegół sprowadza się do faktu, iż 9 kawałków zamkniętych w zaledwie 40 minutach, to w większości skierowane ku atmosferze numery, a tylko bodaj 3 quasi żywsze. Tam gdzie jednak brzmienia wioseł są dla fundamentu mocarnego istotne, to w żadnym przypadku kierunek energetyczny, tylko rodzaj hymnów, tak z bitewnym rytmem i bardzo horrorowym, gwiżdżącym klawiszem w przypadku The Satantango, przenoszącym za sprawą chórków i uderzeń perkusji bujania, bardzo ciekawie podbity wokalnymi zaśpiewam, w formule podobnej nieco ejtisowym przebojom, tekstem intrygujący dopełniony (jak w zasadzie wszystko) A Different Form i The Devil's Hunt - znowu kojarzący się z zaoceaniczną czarną niewolniczą amerykańską ziemią obiecaną,. One bardziej gitarowe niż klawiszowe, lecz też i kompletnie bez tempa żywszego. Przede wszystkim klimat - zdaje się dawać do zrozumienia Årabrot. Na klimat stawiają i jeśli nawet dość krótki metraż może podobnie jak ścieżka stylistyczna odrobine niedosyt powodować, to nikt myślę nie powie/napisze, iż nagrali słaby long. On jest zupełnie inny (być może bardziej przystępny najbardziej) od przełomowego A Norwegian Gothic i jest też w tym swoim obecnie gotyckim electro oryginalnie (na swój sposób) interpretowanym od bezpośredniego poprzednika różny. Poprzednika jaki mam wrażenie (sugestia okładkowa) jest bliźniaczo graficznie podobny przecież do Rite of Dionysus. Muzycznie natomiast to poszerzająca skojarzenia gatunkowe opcja, bardzo wciągająca, ale czy bardziej niż Of Darkness and Light - się zastanawiałem tylko przez chwilę. Rite of Dionysus to zaskakująco stonowany obraz Årabrot, jaki nie ma już kompletnie nic wspólnego, nawet ze szczątkowymi odjazdami. Jest doskonale przemyślany, świetnie pod względem aranżacyjnej dojrzałości napisany, jednak też nieco po kilku odsłuchach nużący. Bez kopa jaki był dotąd do Norwegów przypisany, taka formuła (nawet jeśli pobudzona przez ostatni numer - łącznik, napędzający skojarzenia) jest najzwyczajniej zbyt ostudzona, a ja po startowym entuzjazmie, już tak hura optymistycznie go nie oceniam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz