poniedziałek, 15 września 2025

Hey - Ho! (1994)

 

Jakbym innych albumów szczecinian nie wychwalał i jakby to podkreślanie ich walorów nie odnosiło się do produkcji które niegdyś, już od początku wielbiłem, tudzież tych które moją przychylność zdobyły znacznie później - czasem po dłuższym czasie, to numerem jeden ani przez chwilę Ho! być nie przestało. Na zdanie takie składają się liczne odczucia tak subiektywne jak i obiektywne techniczne argumenty, bo to są raz gigantyczne emocje zawarte tak naturalnie w tekstach (przegenialnych Kaśki), jak i warsztatowej i aranżacyjnej biegłości składu kierowanego przez Banacha. Debiut był soczysty i okazał się kapitalnym polskim odniesieniem do królującego w owym czasie grunge'owego nurtu, ale to co nagrali przy okazji dwójki, to nie tylko świeżość, ale i robiąca kolosalne wrażenie dojrzałość kompozytorska. Nie ma Ho! ani jednego nawet lekko słabszego momentu, ani jednego tym bardziej wypełniacza, jak i ani szczątkowo niedopracowania produkcyjnego. Nie jest to krążek ani ciut banalny, jak z drugiej strony pretendujący do często w przypadku smarkatej NADambicji pretensjonalnego małoletniego bełkotu. Natomiast jest także i dzisiaj przykładem świetnej inżynierskiej roboty wykonanej w legendarnym Izabelin Studio, gdzie wykręcono organiczny, pulsujący życiem sound, co dodało tylko potencjalnie już w fazie przedprodukcji mega perspektywicznemu materiału fenomenalnej oprawy brzmieniowej. Bez względu czy kopią moje dupsko numery o energetycznej, czasem wręcz heavy brutalnej proweniencji (to te najczęściej z tekstami angielskimi), czy może zaczarowują mnie te mniej ostre, bardziej refleksyjne, rozbudowane - to za każdym razem przeżywam upragnione muzyczne uniesienie. Rzecz też w tym, iż na Fire wbito jeszcze numery jakie ząb czasu zweryfikował jako dość muzycznie błahe, a na Ho! Hey absolutnie uniknął tegoż. Być może zespół natychmiast zdał egzamin z wysokich ambicji, zauważając powyższe - chcąc uniknąć kierunku osłabiającego wartość muzyczną ich materiały, a może kompletnie bez takiej świadomości, automatycznie nasączył swoją muzykę pierwiastkiem spójnej dojrzałej formy. Finalnie postawił na intuicje i pozostawił po roku 1994 fantastyczne wrażenia akustyczne, jakie we mnie z kolosalną siła rezonują do dzisiaj i od dzisiaj na bieżąco gdy przykładowo słucham takiego wyprzedzającego nawet to co za rok nagrać mieli magicy z Faith No More. Uwaga konkurs - jaki numer mam na myśli? Myśl czytelniku szybko, bo odpowiedz już w środku następnego zdania. Kto uważa że Is It Strange swoją rytmiką nie kojarzy się z oryginalną eklektyczną formą gigantów? Hey na Ho! to najzwyczajniej erupcja kreatywności i talentu, okiełzanych niezwyczajnym jak dla tak młodych artystów, ogromnym doświadczeniem. Chyba właśnie odniosłem się tutaj teraz do najlepszego rockowego polskiego albumu najtisowego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj