Mam spory sentyment do tej akurat płyty
amatorów wina kwaśnego (markowego zdecydowanie inaczej), chociaż jasno stwierdzam, że pod
względem mocy i dramaturgii nie ma startu do mojej ulubionej Verses of Steel.
To był czas, kiedy do moich wtedy jeszcze późno nastoletnich uszu
"plastelina" dotarła i ówczesny kierunek poszukiwań muzycznych w dość
wyraźnym stopniu odzwierciedlała. Gdzieś tak część mojej gówniarskiej duszy
potrzebowała energii, jaką emanowały hiciarskie krążki Illusion, Flapjacka, czy
innych zapomnianych już dzisiaj Tuff Enuff względnie Dynamind. The State of Mind
Report to dla mnie płyta realnie określająca moment w którym krótkotrwale, ale
znamiennie wpadłem w objęcia nowoczesnego crossovera. Kiedy żywe, energetyczne
i niekoniecznie skomplikowane granie robiło wśród polskich małolatów furorę.
Przejrzyste formalnie, drapieżne brzmieniowo i młodzieńczo żywiołowe, ujmę to
dosadnie – może nawet trendziarskie, a z pewnością dziarskie. Solidny riff,
bez nadmiernych udziwnień, jedno oko na thrash, drugie na hard core i
ewentualnie ten zez rozbieżny jeszcze jakimś cudem sfokusowany na czarny groove
rymujących typów zza oceanu. Taki oto kopiący konkretnie destylat brzmień, z
tego przeboje, szybko zapamiętywane, bo cholernie chwytliwe i posiadające jak
się okazuje przez tą niewyrafinowaną formę cechy ponadczasowe. Chyba, że w moim
spojrzeniu z perspektywy dwóch dekad jest już tylko tęsknota za wiekiem późno
pacholęcym, a walory muzyczne prezentowane w tym okresie przez kwasożlopów i im
podobnych są mocno naciągane. Ch** z tym, kiedy dziadek M. niczym kultowi
Beavis i Butthead zarzuca rytmicznie łbem podczas tych wycieczek w przeszłość.
Fakt, dość rzadko, bo organizm nie regeneruje się już tak szybko jak niegdyś
bywało. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz