czwartek, 16 lutego 2017

Acid Drinkers - The State of Mind Report (1996)




Mam spory sentyment do tej akurat płyty amatorów wina kwaśnego (markowego zdecydowanie inaczej), chociaż jasno stwierdzam, że pod względem mocy i dramaturgii nie ma startu do mojej ulubionej Verses of Steel. To był czas, kiedy do moich wtedy jeszcze późno nastoletnich uszu "plastelina" dotarła i ówczesny kierunek poszukiwań muzycznych w dość wyraźnym stopniu odzwierciedlała. Gdzieś tak część mojej gówniarskiej duszy potrzebowała energii, jaką emanowały hiciarskie krążki Illusion, Flapjacka, czy innych zapomnianych już dzisiaj Tuff Enuff względnie Dynamind. The State of Mind Report to dla mnie płyta realnie określająca moment w którym krótkotrwale, ale znamiennie wpadłem w objęcia nowoczesnego crossovera. Kiedy żywe, energetyczne i niekoniecznie skomplikowane granie robiło wśród polskich małolatów furorę. Przejrzyste formalnie, drapieżne brzmieniowo i młodzieńczo żywiołowe, ujmę to dosadnie – może nawet trendziarskie, a z pewnością dziarskie. Solidny riff, bez nadmiernych udziwnień, jedno oko na thrash, drugie na hard core i ewentualnie ten zez rozbieżny jeszcze jakimś cudem sfokusowany na czarny groove rymujących typów zza oceanu. Taki oto kopiący konkretnie destylat brzmień, z tego przeboje, szybko zapamiętywane, bo cholernie chwytliwe i posiadające jak się okazuje przez tą niewyrafinowaną formę cechy ponadczasowe. Chyba, że w moim spojrzeniu z perspektywy dwóch dekad jest już tylko tęsknota za wiekiem późno pacholęcym, a walory muzyczne prezentowane w tym okresie przez kwasożlopów i im podobnych są mocno naciągane. Ch** z tym, kiedy dziadek M. niczym kultowi Beavis i Butthead zarzuca rytmicznie łbem podczas tych wycieczek w przeszłość. Fakt, dość rzadko, bo organizm nie regeneruje się już tak szybko jak niegdyś bywało. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj