Stało się! Choć jeszcze chwilę wcześniej absolutnie
stać się nie miało! Naturalnie niezachęcony krytycznymi bądź umiarkowanymi
recenzjami, świadomie zrezygnowałem z seansu kinowego, potem z rozpędu, a może
za sprawą konsekwencji, także z premiery DVD. Przyszedł jednak ten dzień, kiedy
po pracy i obiedzie usiadłem przed telewizorem i przerzucając kanały trafiłem
idealnie w punkt, kiedy na C+ Marsjanin się zaczynał. Odebrałem ten fakt jako
glos przeznaczenia i poświęciłem dwie godziny na obserwację poczynań
skrzyżowania współczesnego Robinsona Crusoe z ejtisowym MacGyverem, z
domieszką w dodatku współczesnego telewizyjnego celebryty. W nieprzyjaznych środowiskowych
warunkach Marsa pan botanik tworzy sobie pole do uprawy i walcząc z kapryśnym
sprzętem próbuje przetrwać do chwili, gdy NASA przyśle misję ratunkową.
Przyznaje że nie mając zbyt wielkiego naukowego pojęcia o fizyce, astronautyce
czy botanice nie powinienem i nie będę polemizował z możliwymi czy niemożliwymi
osiągnięciami bohatera. Skupię się tylko na własnościach kinowych i stwierdzam, że pomimo iż to żadne wielkie dzieło, to obiektywnie zrobione tak by nie
nudzić i pozwolić w miarę ciekawie spędzić czas przed ekranem – subiektywnie nie do
końca, bo systematyczne kilkuminutowe odjazdy w objęcia Hypnosa zaliczyłem. Ridley Scott gwarantuje niemal zawsze wysoki poziom i tutaj poniżej
przyzwoitości, z tego czego nie przespałem wynika, że nie zszedł. Ale ja od
takich tuzów więcej oczekuje, przynajmniej bym nie przysypiał i w miarę
zadowolony po pokonaniu senności będąc, na coś więcej niźli rzemieślniczą
poprawność liczyłem. Tym bardziej, iż podobno podstawa literacka dla
scenariusza sporo emocji gwarantowała - tak przynajmniej donoszą ci, co
znaleźli czas na jej lekturę.
P.S. Ja tu gadu gadu, coś tam o tym i trochę o
tamtym, a i tak największą gwiazdą Marsjanina jest taśma na hełmie skafandra.
Każdy fachowiec wie przecie, że bez takiej taśmy, która wszystko sklei to ani
rusz. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz