środa, 15 lutego 2017

System of a Down - System of a Down (1998)




Obecnie, A.D. 2017 System of a Down to dla mojego pokolenia już legenda. Oczywiście mam tu na myśli wszystkich tych rówieśników, którzy ciężkimi brzmieniami się interesowali, bez radykalizacji stanowiska wobec czystości gatunku metalem potocznie zwanego. Grupa która zbyt krótko w takiej pierwotnej formie na scenie gościła i zanim formułę muzyczną wyczerpała, w pełnym blasku popularności i apogeum sił twórczych odeszła. Wiem iż pojawiają się od kilku lat wzmianki o nowym albumie, a ostatnio nawet jednoznacznie potwierdzane przez źródło. Jednak sceptyczny wobec tych wzmianek pozostanę i póki ponoć przygotowanego materiału nie obwącham to nie uwierzę. Pozostaje mi zatem do tego oczekiwanego dnia zadowalać się tą skromną dyskografią do której wracam zawsze z ekscytacją i pytaniem, gdzie ci goście by dzisiaj byli gdyby dalej systematycznie studyjną historię SOAD pisali. To kwestia spekulacji, natomiast faktem miejsce z którego do walki o obecny status wystartowali. Nie ma się co oszukiwać, że początki były powiązane wyłącznie z docenianiem przez środowisko tego co zaproponowali, a hermetyczna widownia od razu przyjęła ich z szeroko otwartymi ramionami. Osadzona na klasycznych hard core'owym fundamencie muzyka była za sprawą egzotycznego pochodzenia muzyków oraz niekonwencjonalnego podejścia do ciężkich brzmień twardym orzechem do zgryzienia dla metalowych ortodoksów, o czym amerykańscy Ormianie szczególnie dotkliwie przekonali się podczas wizyty ze Slayerem w naszym grajdołku. Sprawa jest znana i nie będę się tutaj w jej szczegóły zagłębiał. Chodzi ogólnie o fakt że ta eklektyczna rąbanka trafiła u nas na opór, bo z nurtem nu metalu była kojarzona lub też obrażała uczucia siermiężnych metaluchów zapożyczaniem ze źródeł absolutnie niegodnych. :) Słysząc po raz pierwszy dźwięki z ich debiutu moje myśli ówcześnie płynęły w stronę  inspiracji twórczością Sepultury, tym co od Chaos A.D. proponowali i na Roots do poziomu ideału doprowadzili. Nie uważałem jednak w żadnym razie, iż to ślepe naśladowanie, przez pryzmat skojarzeń z etnicznym posmakiem, pójście prostą ścieżką w tym samym kierunku. System of a Down tworzył na zapożyczonym fundamencie coś wyraźnie własnego i owych czasach cholernie oryginalnego, z szeroko otwartym umysłem, podobnie jak swego czasu robiły to ikony z Faith No More. Czyli prawie żadnych granic, bo dobra aranżacja i zmysł kompozycyjny wszelkie ciekawe wpływy z surowym riffem sprawnie ożeni. Numery miały w sobie potężny ładunek energii, były organiczne i buzowała w nich adrenalina. Hałaśliwe ale i w miarę chwytliwe, bo pośród twardego łojenia, melodii za sprawą szczególnie sporych możliwości wokalnych Serja Tankiana nie brakowało. To on dodawał tej muzyce specjalnego waloru, dzięki nietuzinkowej osobowości i wokalnej ekwilibrystyce, od potężnego growlu, poprzez histeryczne krzyki i melodeklamację do melodyjnych, pełnych patosu zaśpiewów. Nie obojętne dla miejsca i czasu były także teksty niosące hasła związane z krytyką systemu, walką z jego patologiami, rewoltą w myśleniu - sprzeciwem wobec ucisku silniejszego, nierówności szans, bezwstydnym bogaceniem się tych już obrzydliwie bogatych. Tak sobie teraz myślę, że dzisiaj w zdecydowanie innych czasach może być im trudno powrócić i odnaleźć się w dużo bardziej złożonej rzeczywistości. Bunt ma zupełnie inną barwę i ze sztuką przestaje być wiązany, bo na prymitywnych instynktach cynicznie przez manipulatorów oparty. A może się mylę - w sumie to chciałbym nie mieć racji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj