Woody
Allen w stałej wysokiej formie, systematycznie ze szwajcarską punktualnością
wprowadzający na ekrany swoje produkcje. I tym razem, co nie może stanowić
żadnego zaskoczenia zrobił tak po swojemu uroczą satyrę, z charakterystyczną
nadrzędną narracją, potoczystymi dialogami i mnóstwem innych właściwych jego
niepodrabialnemu stylowi walorów. Dodatkowo w przypadku Cafe Society z zawsze
oczarowującym mnie klimatem lat 30-tych i udaną kreacją Jesse Eisenberga w roli
jakby wizualnego substytutu samego Allena. :) W ogóle obsada znakomita i w tej
allenowskiej konwencji pomimo specyficznej nieco pretensjonalnej maniery, odnajdująca się świetnie. Rzutka, niezłośliwa „romantyczna” drwina ze śmietanki
towarzyskiej, pod inteligentną komediową fasadą błyskotliwa diagnoza jej
przywar w rozrywkowej formule i z ironicznym drugim dnem. Lekkie, ale finezyjne kino,
może nieco wtórne, bo zrobione według wielokrotnie użytej receptury Allana
Stewarta Koningsberga, ale tym fenomenem jego osobowości wciąż mimo wszystko czarujące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz