Taka to oto wielka i przyjemna niespodzianka! Bowiem pani
piosenkarka, jurorka i reżyserka (w ogóle wielu talentów posiadaczka, której to
poprzednie wątpliwej jakości dzieło pozwoliłem sobie skrytykować kontynuuje
prace w branży filmowej i powraca z rewelacyjnej jakości produkcją. Może to
niespodzianka połowiczna, bo temat posiadał spory potencjał i trzeba by się
bardzo postarać aby go zaprzepaścić. Nie oszukujmy się jednakże, prawda i
rzeczywistość bywają brutalne, zatem nie jednemu reżyserowi udało się spieprzyć
coś co spieprzyć teoretycznie nie mógł. Zatem uznanie dla Sadowskiej, że
podołała zadaniu i tym razem zrobiła film wartościowy, bo o ważkim temacie
traktujący ale i z obowiązkowym też dystansem i wynikającym z niego rześkim
poczuciem humoru. Lecą zatem z ekranu obrazowe określenia intymnych części
ciała - ciała w wymyślnych pozach sztukę kochania w praktyce prezentują i
ogólnie odważnie aktorska golizna świeci. Jednak mimo, że ona bez cięć
cenzorskich, to wulgarności w niej nie
odnajdziecie, bo nawet jeśli bezpośrednia, to z kobiecej perspektywy pokazana.
Tak jak filozofia Michaliny Wisłockiej, w której akt seksualny bez ciepła uczuć
bezwartościowy, lub przynajmniej niepełny. Do tego cała plejada aktorskich
osobowości, przedstawicieli świata rozrywki w osobliwych rolach daje
fantastyczny popis! Ze smaczkami w rodzaju tanecznego Szyca, Lubosa jako (jak doczytałem w kobiecych komentarzach skutecznie podniecającego) najbrzydszego amanta w historii kina, imponującego
rozmiarem brzucha kuracjusza Grzegorza Halamy (bo przyrodzenia akurat on nie
pokazał :)) i czarującej głosem i urodą Ani Rusowicz osadzonej w czasach
panowania na scenie jej matki. Jednak największym walorem Sztuki kochania jest bezdyskusyjnie, mimo zabiegów charakteryzacji pomniejszającej urodę o kilkanaście poziomów atrakcyjniejsza fizycznie od kreowanego oryginału Magdalena Boczarska. Ona tą zjawiskowa rolą zasłużyła na całą masę branżowych
nagród, a jakiekolwiek jej pominięcie w przyszłych nominacjach w sezonie
festiwalowym uznam za totalną ignorancję, tych którzy o jakości polskiego kina
pośrednio decydują. Podsumowując, bo mimo wszystko (tutaj będzie aluzja)
lepiej sztukę kochania uprawiać niż o niej czytać, lub odnosząc się do filmu w
kontrze do tego tekstu – oglądać niż opisywać, to rewelacyjnie pokazana,
znakomicie zagrana niesamowita historia nietuzinkowej, wielobarwnej postaci.
Charyzmatycznej heroski swoich czasów, kobiety która idealnie wpisała się w potoczne rozumienie przysłowia „Gdzie diabeł nie może tam babę pośle". Która z pewnością nie była ślepa, że tak
barwnie „o kolorach napisała” i empatią oraz naturalną troską wszystkie
„kochanieńkie” i „skarby” zjednywała. Historii jej życia, w którą bez obiekcji, dzięki ekspresyjności formy chce mi się wierzyć, iż była w pełni prawdziwa, chociaż z zasady
zawsze w filmowych biografiach doszukuję się manipulacyjnych sztuczek, które
mają na celu dodatkowe uatrakcyjnienie i wiem, bo „wierząc” to naiwny nie
jestem, że i w tym przypadku twórcy nie omieszkali tego uczynić. Wybaczam im te
potencjalne ingerencje, ten nieco usprawiedliwiający ton dla ewidentnych rodzinnych
zaniedbań bohaterki, bo bawiłem się rewelacyjnie, a film zamiast zamęczyć
typowo polskim psychologicznym dramatyzmem na granicy udręki, miał tak
zwyczajnie dostarczyć wartościowej dobrej zabawy. Jestem też wdzięczny za niego
od strony praktycznej w dwojakim znaczeniu. O pierwszym będę milczał, bo to
kwestia, psss… intymna. ;) O drugim bez ogródek, wstydu i strachu napiszę.
Dziękuję za niego właśnie teraz, kiedy co smutne walka z homontem zakładanym
przez świętoszkowatych hipokrytów musi być na nowo podejmowana.
P.S. Przyznaje że jestem nieco zbity
z tropu, teraz w Polsce „dobrej” bo „naszej”, jedynej i właściwej partyjnej
zmiany. Zaskoczony okolicznościami, bowiem ostatnio Powidoki, a teraz (z
przytupem) Sztuka kochania wypełnia sale studyjnego kina do oporu, a ja muszę
bilet na trzy dni wcześniej kupować. Polskie kino ma się dobrze w czasach
panowania propagandy oczyszczającej suwerena z godności, o czym nie tylko
frekwencja na tych dwóch tytułach świadczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz