Jest napięcie, niepokój i rozmach produkcyjny - ta
platforma i jej złożoność robi wrażenie, a ludzie tam pracujący autentycznie zdają się być twardzielami i
profesjonalistami. Do czasu kulminacyjnego wydarzenia masa tutaj dialogów,
gęstych, pełnych branżowych, zawodowych pojęć i tak typowo po amerykańsku
praktykowanego niby sarkazmu, takich efektownych przepychanek słownych. Później już
tylko dynamiczna akcja i prawdziwe piekło żywiołu na ekranie. Efekty specjalne
robią wrażenie, ogień szaleje realistycznie, a ludzie w takiej sytuacji są marnym pyłem, bezbronnym przedmiotem pomimo względnej przecież władzy i sporych technicznych
możliwości. Panika, walka o życie, przetrwanie i w chwilę później ewakuacja
podczas emocjonującej akcji ratowniczej. Pamiętam dwa tytuły, które lata temu
bliźniacze wrażenie robiły i o zbliżonych wydarzeniach traktowały. Eksplozje i
pożary w Ognistym podmuchu Rona Howarda królowały, a żywioł wody spustoszenie siał w Gniewie
oceanu Wolfganga Petersena. Tam dramatyczne wydarzenia także rasowo z hollywoodzkim ciśnieniem
ukazane wciągnęły mnie jednak mocniej i na dłużej sentyment do nich w pamięci
zakorzeniły. W przypadku Deepwater Horizon niestety już po zaledwie kilku
dniach wspomnienia w pamięci przyblakły i żadnej potrzeby ponownego przeżycia
tej opartej na autentycznych wydarzeniach katastrofy nie odczułem. To pomimo niepodważalnych
technicznych walorów produkcji argument, z grona potencjalnych gatunkowych klasyków, najnowszą produkcję Petera Berga wykluczający.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz