niedziela, 12 września 2021

AC/DC - Powerage (1978)

 


To chyba arcy paradoks, że do pełnego wkręcenia w taką przecież w zasadzie regularnie prostą nutę, trzeba dojrzeć i na muzykę spojrzeć z perspektywy starcia złożoności z prostotą właśnie. Aby w pełni docenić jej walory zachłysnąć się wpierw, a potem zmęczyć dźwiękową rozwodnioną pretensjonalnością całej tej mega ambitnej (także duchowo) sceny progresywnej czy tej matematycznie precyzyjnej (dla odmiany pozbawionej w ogólności ducha). Wówczas dla równowagi sięgnąć po muzyczną esencję, najlepiej w totalnie klasycznym wydaniu. Piszę o własnych doświadczeniach i próbuje przekonać o ich mało wyjątkowym charakterze - z subiektywnych przeżyć zrobić regułę i myślę, że nie jestem akurat w tym konkretnym przypadku aż tak daleko od prawdy. Pukałem się w czoło swego czasu, że niby jak to taka powtarzalność z płyty na płytę zasługuje na takie fanowskie uwielbienie, a jeszcze bardziej kultowy status. Aż do chwili kiedy nastąpiło to co powyżej zasugerowałem i moje oczy się szeroko otworzyły. Odtąd zacząłem czuć to czego dotychczas nie byłem w stanie poczuć i zacząłem wychwytywać smaczki, a sam duch oryginalnego "kangurzego" rock'n'rolla zdobył moje serducho. Nie będę jednak pisał o szczegółach tkwiących w specyfice traktowania wiosła przez wiecznie na scenie smarkatego Angusa, jak i nie wystukam również na klawiaturze kilkudziesięciu słów zachwytu nad klasyką klasyki, bowiem kolejna okazja do tego nie potrzebuje by udowadniać tego co już się we wcześniejszych reco-refleksjach albumów legendy dowodziłem. Dodam tylko, aby nieco wyróżnić Powerage, iż krążek to taki, który znalazłszy się pomiędzy dwoma niekwestionowanymi spiżowymi (podkreślam odporność na korozję i ścieranie :)) pomnikami (znaczy Let There Be Rock i Highway to Hell) nie posiadał jednego ich wspólnego waloru. Nie miał tej jedynej kompozycji, która się decydującą chwytliwością wyróżniała. Dlatego myślę, iż pośród w/w to płyta mniej popularna wśród szczególnie tych fanów, którzy podczas podejmowania wyborów sugerują się bardziej miejscem na listach przebojów niż własnym instynktem. Powerage to całościowo monolit, zwięzła jest jego treść i chyba przez pryzmat zamykającego track listę numeru, nie do końca w przekonaniu samych muzyków udana próba wypromowania hitu, bądź największego hitu z poprzedniczki zdyskontowania. Słyszycie? Słyszymy czego oczekiwali po Kicked in the Teeth. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj