Z gigantycznym poślizgiem i z komunikatem nadrzędnym zanim wyłuszczę co i dlaczego przychodzę. Budzę się po trzech latach i wreszcie składam ze słów jakimi na co dzień zdążyłem się nauczyć całkiem sprawnie posługiwać, tekst co w przypływie dobrych chęci czytających możne określić niezgorszą recenzją. Komunikuję jednak zanim słowa właściwe popłyną, że debiut absolutnie (nie)debiutantów znałem i w tym debiucie się zasłuchiwałem od kiedy wypełzł z piekła deathowej ekstremy, ale niech dla mnie Lucyfer już przygotowuje najgorętszy kocioł smoły, jeślim łgam choć odrobinę, kiedy bez przystawki w postaci przypiekania na wolnym ogniu przyznam się, iż nie wiem jakim czarcim cudem tego dotychczas materiału nie poddałem (na miarę moich quasi recenzenckich możliwości) analizie. Tak się może złożyło, że się w mej głowie przyjęło przekonanie, że dokonałem ja już tego i stąd w nieświadomości błędnego rozumowania pozostawałem/istniałem. Teraz jednak sprawdziwszy i oniemiawszy dostrzegłem jak jest - a jak nie jest, a odkryłem to dzięki pojawieniu się w internetach wszędobylskich nowego clipu Panów rzezi dźwiękowej Weteranów, który promują pod szyldem The Lurking Fear już nadchodzącą dwójkę. Na paplanie kto tu instrumenty gwałci już za późna pora, a jedynie zauważę z prywatnej perspektywy, że kłapania dziobem Pana Tomasa Lindberga to ja nie zawsze i nie od zawsze z niekłamaną przyjemnością słuchał i tutaj to akurat jak i na starych nagraniach At the Gates dla odmiany z radochą to wyjca wycie przyjął. Tomasa wrzask już taki, że nie wszędzie wciśnięty, choć zawsze jednaki, harmonijnie współpracuje. A może współdziała w symbiozie tyle że nie wszystkie kapele w jakich ryja wydziera mnie do gustu przypadają? Nad ta kwestią teraz się zamyślam! Ale nie o tych nich tutaj, a tutaj o "lovecraftowym" The Lurking Fear, zatem raz że mi ten wyjec w tym otoczeniu dźwiękowym leży, a dwa że to otoczenie o kurw, o jprdl takie cudnie brzydko-piękne - tak jak to jakim swego czasu inna gromada starych szwedzkich deathowców zaimponowała. Tak jak wielbię Bloodbath, tak wielbić postanowiłem The Lurking Fear i oczekując z wypiekami na ryju ich kolejnego krążka oświadczam, że Out of the Voiceless Grave charczy tak, jak charczeć każdy kolejny współczesny rzyg At the Gates powinien - a nie charczy i chu! Tu sznyt archetypiczny rządzi i jazgotliwe harmonie wyrywają sobie pierwszeństwo z tempem (he he tempami) opętańczymi i masywnym walcowaniem z tak umiłowanymi wyrazistymi melodiami, a w dodatku z każdej nuty wylewa się jad i pryska w ślepia przekrwione. Innymi słowy, starsi koledzy zza Bałtyku napierdalają, a tu odrobinę młodszy od starszych kolega słucha i wyraża wdzięczność za to napier(tralalala). Szatan, Lucyfer, Belzebub albo jaki inny Czort Wam zapłać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz