Koncertowe aktorstwo (o jakie zaskoczenie) i nawijka kapitalna (o jakie jeszcze większe), nie tylko w otwierającym dialogu Judy Davis z Allenem. Fenomenalnie (przysięgam nie kituje) jest to napisane i tak samo zagrane. Petarda normalnie – czapka z głowy, ukłon szacunku do kolan. Na wysokich obrotach, z kopem obśmianie wszystkiego co zasługuje na drwinę. Inteligentnie i błyskotliwie o małżeństwie, ogólnie związkach damsko-męskich i komplikujących wszystko na potęgę boczniakach. O tradycji, konserwatyzmie i religijnych pierdołach. Nawet o psychoterapii w kozetkowej formule z właściwą autoironiczną brawurą. Abstrakcyjnie i bez hamulców, lecz wciąż z genialnym wyczuciem materii i dogłębną znajomością zjawisk. Jak piszą Ci co zęby zjedli na Bergmanie, Allen pod wpływem arcymistrza, korzystający z natchnienia płynącego podczas pewnie niejednokrotnego seansu Tam gdzie rosną poziomki. Dekonstrukcja level master. Ja to chyba kocham. Ja skanduję głośno oklaski. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz