Całościowy dorobek zawodowy
Petera Jacksona spostrzegam właściwie jako rzemieślniczą robotę i w
kategoriach wybitnej twórczości filmowej nie umieszczam. Traktuję jako dobrą
profesjonalną robotę, lecz pozbawioną czegoś wyjątkowego i nastawioną raczej na
mainstreamowy poklask, niż zdobywanie branżowych laurów czy przychylności
wydumanej krytyki. To kino przecież rozrywkowe, lecz jak kilka tytułów wskazuje,
niepozbawione kompletnie czegoś więcej niż wyłącznie dobrej zabawy. Jackson po
trosze to taki młodszy Spielberg czy bardziej Zemeckis z mniejszym ilościowym,
ale niekoniecznie bardziej skąpym jakościowo dorobkiem, w którym zbyt długi romans
ze Śródziemiem zaspokoił pewnie jego geekowskie ambicje i przy okazji finansowo
ustawił, ale o zgrozo wpierw zaszufladkował a teraz chyba pchnął w objęcia wyłącznie
dokumentu. Jednak jeśli się dokładnie skupić na drodze do tej dzisiejszej pozycji
dwa tytuły akurat mnie zdecydowanie do gustu przypadły, mimo że to wciąż było
kino bez przesadnego (znaczy przeintelektualizowanego) w głębokiej psychologii się taplania. To Nostalgia anioła
(o czym pisałem u zarania blogowego paplania) i Niebiańskie istoty, o czym
napiszę teraz, kiedy odkryłem ich atrakcyjno-intrygujace walory. Obydwa tytuły
nie przypadkiem zestawiam, bowiem teraz sobie uświadomiłem że Nostalgia okazała
się po latach rodzajem drugiej odsłony emanacji wyobraźni Jacksona. Ten sposób narracji, percepcja na poły fantazyjnie bajkowa na poły mrocznie dreszczowa,
wizualna prezentacja dopieszczona oraz rozpasane korzystanie z tradycji właśnie
kina spielbergowo-zemeckisowego. Także obie historie potrafią zarówno zauroczyć,
wzruszyć jak i duchowo przygnębić i wprowadzić widza w stan wartościowej
zadumy. Niebiańskie istoty (jak trafnie zauważono) zacierały granice między komedią, a dramatem i ukazywały swobodny sposób spojrzenia nowozelandzkiego reżysera na filmową materię. Wówczas może zbyt odważny i chyba szokujący, bo jak to można oparta na autentycznych wydarzeniach straszliwą zbrodnię ukazać w tak fantastycznej poświacie kolorowego melodramatu - w dodatku nastoletniego i na domiar lesbijskiego. Histerycznego romansu niedojrzałych osobowości beztrosko bujających w obłokach i jednocześnie doświadczonych przyziemnymi egoistycznymi instynktami dorosłych oraz własnym burzliwym dorastaniem w oparach literackich fantazji i obsesyjnych żądz. Okazało się że można i to z kapitalnym efektem.
P.S. Nie można zauważyć tego na co w czołówce zwrócił uwagę Jackson, iż to pierwsze role zarówno Winslet jak i Lynskey. Role brawurowe młodziutkich wówczas aktorek, które tutaj debiutując grają już na takim poziomie, do jakiego nas później już przyzwyczaiły. Odpowiednio Winslett jako królowa wielkiego ekranu i Melanie Lynskey jako fantastycznie niezrównoważona Rose z takiego jednego kultowego sitcomu. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz