Czasem nie wiem czy mam pisać tak jak czuję (prawdę bezkompromisowo za pośrednictwem blogerskiej działalności prosto w oczyska wciskając), czy może pod publiczkę podpinać się pod opinie zawodowej krytyki, która patrzy szerzej i jest lepiej przygotowana na zauważanie, przyjmowanie i docenianie sztuki ambitnej, często naturalnie niełatwo zrozumiałej. Wtedy to trzecią drogę wybieram i staram się szanując zamysł i pracę twórców dodać też od siebie kilka zdań uwag do bólu szczerych, bowiem maksymalnie subiektywnych. Tak też w tych specyficznych okolicznościach postąpię i napiszę, że Leos Carax stworzył rozbuchany spektakl, interesującą opowieść śpiewaną, z przesłaniem poważnym, ale w formie często absurdalnie przerysowanej i nie trafił do mnie na kluczowym poziomie. Interakcja ze mną wypadła słabo – poczułem się tak, jakbym siedział na widowni podczas nazbyt brawurowego, innymi słowy współcześnie szorstkiego stand up'u i nie łapał poczucia humoru przekonanego o własnym fenomenie człowieka z mikrofonem lub też wbrew instynktowi dał się namówić na spektakl operetkowy grupie przyjaciół nabierających teatralnie powietrza i modelujących ultra intelektualne miny za każdym razem, kiedy jest okazja aby swoją znajomością tak ambitnego repertuaru mogli się sami nad sobą pozachwycać. Obejrzałem więc poniekąd prześmiewczy performance totalny, dla mnie akurat mało lub całkowicie niestrawny, bądź nadętą artystowską dramę, która zieeeew wywołuje. Nie stanę zatem w Caraxa obronie, gdyż to nie moje gusta i w dodatku wyrażam postawę braku wsparcia dla sztuki robienia przejaskrawionego spektaklu z tak brutalnie poważnych kwestii. Mimo iż jestem w stanie wspiąć się na poziom wyrozumiałości i empatii, który pozwala przyjąć do wiadomości, iż mógł on wiele osób zachwycić. Mnie finalnie tylko przeraził, ale też jak można się domyślić nie pozostawił całkowicie obojętnym. Jest tu bowiem trafna diagnoza i prawda z niej wynikająca, ale odziana w te pretensjonalne ciuszki, paradoksalnie traci swoją pierwotną moc oddziaływania. Jej siła jest gigantyczna wówczas, kiedy prezentacja surowa lub co najmniej finezyjnie sugestywna - gdy obdarta z karykaturalnie symbolicznej emfazy, a w tym przypadku wręcz cyrku rozkręconego wokół ważnej problematyki. Doświadczenie to może i niezwykłe, ale ze spektaklu tego wychodzę ze z lekko zdegustowaną, a nawet bardzo kwaśną miną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz