Bardzo romantyczna,
nieprzekonująco dramatyczna, aczkolwiek niecałkowicie pozbawiona realizmu opowieść
o ucieczce przed reperkusjami życiowej tragedii. Nieco oklepany temat, jego
wizualizacja dość przewidywalna, ale w sumie trudno wymagać oryginalności od każdego
nowego obrazu, w którym bohater w dzicz ucieka, kiedy oto ratuje się przed
koszmarem wspomnień. Ale też (piszę uczciwie, w dowód w pierś się uderzając) że piękne, mimo iż pozbawione większej finezji ujęcia
surowej przyrody oraz najistotniejsze dla gatunku, nawet poruszające (obiektywnie, nie subiektywnie) ujęcia duszy katuszy. Ufff. Niby nie dosłownie, niby nie wprost podane powody tego
cierpienia, lecz też bez żadnego problemu widz domyśli się, jaka tragedia stoi
za obserwowaną sytuacją. Szkopuł jednak w pełnometrażowym debiucie reżyserskim znanej (zawsze pozostanie Jenny Curran) aktorki taki, że to
taka powierzchowna i szalenie prosta wizja i w dodatku brak jej mocy wnikliwości
i tak przeze mnie uwielbianego pulsu podskórnego. Dość wytrawny kinoman będzie niewystarczająco przekonany, a koneser
zamiast poruszony, wręcz bardziej rozbawiony prostotą szytych grubą nicią
przewidywalnych wydarzeń. Ja ponadto jestem rozczarowany, bo miałem nadzieje na
wstrząs, na który już po dwudziestu minutach seansu wiedziałem że nie mam co liczyć.
Może nie jest to totalny zakalec, lecz wypiek nie w pełni udany, bo okazało
się, że szef tej kuchni niby ma składniki, wie w jakich proporcjach książkowo
ich użyć, ale brak mu intuicji i na razie nadaje się tylko by nakarmić niezbyt wymagającego klienta.
Przepraszam - szefowa kuchni oczywiście. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz