piątek, 23 lutego 2018

The Snowman / Pierwszy śnieg (2017) - Tomas Alfredson




Sytuacja wygląda następująco! Kiedy kilka miesięcy temu The Snowman miał wchodzić do kin, to ja nerwowo nóżkami przebierałem, gdyż za sterami tej produkcji Tomas Alfredson zasiadł, który swoim poprzednim ekscytującym dziełem ogromne we mnie oczekiwania co do jego przyszłych osiągnięć wzbudził. Fundament dla jego pracy też wydawał się nie byle jaki, bo akurat Jo Nesbø to jak donoszą znawcy tematu pisarz obecnie sporą karierę robiący, wykorzystując swoisty trend na skandynawskie kryminały. Niestety tak jak na starcie entuzjazm był we mnie intensywnie rozpalony, tak w mig został zgaszony, gdy pierwsze opinie przedpremierowe w sieci się pojawiły nie dając naiwniakowi nawet odrobinki nadziei. Niemal gremialnie łacha darto z Pierwszego śniegu, wytaczając argumenty największego kalibru, że on widza w bałwana robi, a Alfredsona, jako reżysera na śmieszność wystawia. Stąd aby głupiej miny w kinie uniknąć i przez kilka godzin po seansie nie roztrząsać, że tą kasę lepiej było wrzucić do skarbonki córki niż kieszeni producentów po prostu wartościowo wątpliwy seans sobie odpuściłem i banknocik bez wahania w śwince umieściłem. :) Nie musiałem zbytnio uzbrajać się w cierpliwość oczekując na premierę pozakinową, pozwoliłem sobie by zapomnieć o tym tytule i teraz wreszcie gdy hula już na domowych nośnikach sprawdzić, czy nie poddałem się może nieuzasadnionej histerii. Pierwsze ujęcia były zachęcające, ogólnie co do operatorskiej roboty nie zgłaszam pretensji. Ekstra panoramy, szerokie spektakularne ujęcia, trochę podpierania się nowoczesną technologią i kilka może nie nowatorskich ale z rzadka goszczących na ekranie dość ciekawych pomysłów na spojrzenie kamery. Piękne okolice Oslo i Bergen, urokliwa wizualnie norweska zima, malownicza i przeszywająca chłodem nie tylko od temperatury, ale przede wszystkim powściągliwych emocji. Dobrze odnajdują się w tych okolicznościach kluczowe cechy charakterystyczne obrazów Alfredsona, których na szczęście nie zatracił. Nimi budowanie napięcia minimalną ilością dialogów, malowanie przestrzeni powolnym jednostajnym ruchem, korzystanie z roli pauz by widz skupić mógł się na detalach. Udało mu się dzięki tej umiejętności w miarę przekonująco oddać mentalność Skandynawów i pokazać w wystylizowanej formie, w interesujących kadrach norweską architekturę i dizajnerską prostotę form podporządkowanych użyteczności. To tym razem nad czym ubolewam strasznie jedyna zaleta jego reżyserskich starań i zastanawiam się teraz, gdzie tkwi właściwie wina, że od strony merytorycznej The Snowman to tania bajeczka (kompromitujący finał), ubrana jedynie w atrakcyjną wizualnie formę. Nie czytałem powieści Nesbø, więc nie wiem czy problem tkwił w fundamencie literackim, czy może w przekształceniu scenariusza na potrzeby formy kinowej, która napędzi komercyjny sukces. Sam zatem nie pokuszę się o odpowiedź, brak mi obecnie odpowiedniej wiedzy, więc ograniczę się do oceny tego co z ekranu próbowało do mnie przemówić, a od strony treści zupełnie mnie nie przekonało. Nie miało bowiem szans jeśli pozbawione było bardziej wymagającej intelektualnie zagadki, podwójnego dna, fascynującej puenty i angażującego przesłania. Ograniczało się jedynie do standardowej gonitwy, umęczonych własnymi demonami śledczych za zabójcą o osobowości spaczonej traumą z dzieciństwa. Bez psychologicznej głębi, wyrazistego społecznego kontekstu, bez właściwie żadnej idei która za filmem stoi. To obraz w próżni, złożony z elementów technicznych dobrze spasowanych, ale nietworzących systemowej całości. To jak stolik z Ikei, niby praktyczny, nieźle wizualnie się prezentujący, na tyle stabilny, że kubek z kawą z niego nie spadnie, ale produkt masowy, bez cech indywidualnych, nie mówiąc już o duszy lepionej starannie latami. Bez tej intrygującej historii, która za nim stoi, której był niemym uczestnikiem. 

P.S. Tak sobie teraz myślę, że poniekąd bardzo podobnie odebrałem Dziewczynę z tatuażem w adaptacji Davida Finchera. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj