niedziela, 11 lutego 2018

Call Me by Your Name / Tamte dni, tamte noce (2017) - Luca Guadagnino




Przyroda robi swoje, za zgodą oraz na życzenie reżysera i scenarzysty, bo jest w filmie Guadagniniego odczuwalny silnie wpływ Jamesa Ivory’ego. Przyroda oddziałuje na zmysły naturalnie i sugestywnie, ma swoje niepoślednie znaczenie i wraz z urokliwą architekturą tworzy tło magnetyczne. Wiatr delikatnie omiata soczystą zieleń liści, letnie słońce rozlewa żar, strumyk szumi romantycznie, morze głębokim błękitem zniewala i ptaszki w ogrodzie podczas posiłków na łonie natury ćwierkający koncert dają. Malownicze uliczki i czarujące zaułki przyciągają wzrok, pomieszczenia surowym pięknem efekt odprężenia w zestresowany umysł wlewają, a wszystkie te naturalistyczne efekty mają jeden zasadniczy cel. One mają wywołać u widza wrażenie rekonstrukcji wakacyjnych wspomnień, ulotnych chwil z młodości, co z pewnością udaje się Guadagniniemu i jako tło dla namiętnych przeżyć bohatera doskonale się w założonej konwencji mieści. Niestety, kiedy jednak zawodzi wyrazistość i konsternację wywołuje motywacja postaci, a sama koncepcja sprowadza się do fascynacji błahostkami z ich życia, urastającymi do rangi wydarzeń przełomowych, a poza wyrafinowanymi ale i uparcie eksponowanymi pretensjami do sztuki wysokiej nie ma w scenariuszu jakiegokolwiek napięcia bez seksualnych wyłącznie podtekstów. To mnie to zwyczajnie nuży i żałuję tylko czasu poświęconego na obcowanie z obrazami aspirującymi do natchnionych uniesień kosztem samej historii, która zdaje się nawet nie kontrowersyjna, ale po prostu mało autentyczna i z punktu widzenia samca heteroseksualnego niezrozumiała. Przyznaję, że mimo iż to kino z głęboką i subtelnie podaną treścią, to też równolegle kino mocno przynudzające. Doceniam w nim światopoglądową odwagę i w pewnym stopniu zamysł pochwalę, choć niekoniecznie w pełni rozumiem przyjętą metodę realizacji. Absolutnie po seansie zachwycony artyzmem Call Me by Your Name nie będąc, dostrzegam jednak walory u początku tekstu podkreślone, które sugestywnie na zmysły oddziałują. Nie odczuwam, co mnie zaskakuje absmaku obcując z dyskusyjną treścią, nie czuję też choć próbuję jej wyjątkowości, którą spore grono krytyków podkreśla. To tylko ładny wakacyjny obrazek, będący dekoracją dla kulawego homoseksualnego romansu. W mojej osobistej ocenie, ograniczonej typowo gruboskórną atawistyczną wrażliwością, to takie flaczki z olejem, w wyrafinowany i artystycznie wysublimowany sposób w gejowskiej knajpie podane. I nie wstydzę się tego ostatniego zdania, bo faktycznie pisząc te kilka wcześniejszych mam dominujące już przekonanie, że powinienem sedno sprowadzić do tego ostatniego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj