Przyroda robi swoje, za zgodą oraz na życzenie reżysera i
scenarzysty, bo jest w filmie Guadagniniego odczuwalny silnie wpływ Jamesa
Ivory’ego. Przyroda oddziałuje na zmysły naturalnie i sugestywnie, ma swoje
niepoślednie znaczenie i wraz z urokliwą architekturą tworzy tło magnetyczne.
Wiatr delikatnie omiata soczystą zieleń liści, letnie słońce rozlewa żar,
strumyk szumi romantycznie, morze głębokim błękitem zniewala i ptaszki w
ogrodzie podczas posiłków na łonie natury ćwierkający koncert dają. Malownicze
uliczki i czarujące zaułki przyciągają wzrok, pomieszczenia surowym pięknem
efekt odprężenia w zestresowany umysł wlewają, a wszystkie te naturalistyczne
efekty mają jeden zasadniczy cel. One mają wywołać u widza wrażenie
rekonstrukcji wakacyjnych wspomnień, ulotnych chwil z młodości, co z pewnością
udaje się Guadagniniemu i jako tło dla namiętnych przeżyć bohatera doskonale
się w założonej konwencji mieści. Niestety, kiedy jednak zawodzi wyrazistość i
konsternację wywołuje motywacja postaci, a sama koncepcja sprowadza się do
fascynacji błahostkami z ich życia, urastającymi do rangi wydarzeń
przełomowych, a poza wyrafinowanymi ale i uparcie eksponowanymi pretensjami do
sztuki wysokiej nie ma w scenariuszu jakiegokolwiek napięcia bez seksualnych
wyłącznie podtekstów. To mnie to zwyczajnie nuży i żałuję tylko czasu
poświęconego na obcowanie z obrazami aspirującymi do natchnionych uniesień kosztem samej historii, która zdaje się nawet nie kontrowersyjna, ale po prostu
mało autentyczna i z punktu widzenia samca heteroseksualnego niezrozumiała.
Przyznaję, że mimo iż to kino z głęboką i subtelnie podaną treścią, to też
równolegle kino mocno przynudzające. Doceniam w nim światopoglądową odwagę i w
pewnym stopniu zamysł pochwalę, choć niekoniecznie w pełni rozumiem przyjętą
metodę realizacji. Absolutnie po seansie zachwycony artyzmem Call Me by Your
Name nie będąc, dostrzegam jednak walory u początku tekstu podkreślone, które
sugestywnie na zmysły oddziałują. Nie odczuwam, co mnie zaskakuje absmaku
obcując z dyskusyjną treścią, nie czuję też choć próbuję jej wyjątkowości,
którą spore grono krytyków podkreśla. To tylko ładny wakacyjny obrazek, będący dekoracją dla kulawego homoseksualnego romansu. W mojej osobistej ocenie,
ograniczonej typowo gruboskórną atawistyczną wrażliwością, to takie flaczki z
olejem, w wyrafinowany i artystycznie wysublimowany sposób w gejowskiej knajpie
podane. I nie wstydzę się tego ostatniego zdania, bo faktycznie pisząc te kilka
wcześniejszych mam dominujące już przekonanie, że powinienem sedno sprowadzić
do tego ostatniego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz