Cykl w świecie organizmów żywych się powtarza, coś się
rodzi, by naturalnie z każdym dniem umierać. Dotyczy to równie silnie biologii jak i relacji społecznych, międzyludzkich stosunków opartych na wzajemności w
zaspokajaniu potrzeb partnera interakcji. Zabiegać, żebrać o ich nasycenie, trwać w stanie permanentnego zapętlenia, w węźle splątanych
nieporozumień, zaniechań i zaniedbań, po prostu błędów popełnianych często
nieświadomie? Czy może uciec w poszukiwaniu miłości i zrozumienia łatwiejszą
ścieżką, w kierunku związku nowego, relacji świeżej bez obciążeń? Zdaje się, iż
zdecydowanie łatwiej uszyć nowe, niż stare reperować, łatać, cerować, zszywać
tam gdzie przetarcia i popękania materiału, biorąc pod rozwagę, iż nieprzechodzone trwalsze się wydaje.
Nowe życie, nowa rodzina, lecz czy nie te same błędy, ta sama droga w kierunku
podobnej otchłani? Pytanie jest zasadne i jak domniemam po seansie Niemiłości stawiane obok kilku innych ważkich przez Zwiagincewa. Interpretacja trudna, nie
oczywista tego co na ekranie, w sterylnie, bez tanich łzawy chwytów jest
ukazane. Prolog z dwunastolatkiem łkającym w ukryciu, zagubionym w koszmarze
fundowanym przez egoistycznych rodziców. Wprowadzenie do dramatu, precyzyjna,
choć wymagająca skupienia charakterystyka głównych jego postaci. Odsłonięcie
świata składającego się już tylko z ruin, systematycznie zrównywanego
emocjonalnie z gruntem. Subtelna praca kamery, w dopracowanych ujęciach, z grą
światła podkreślającego mrok i powagę sytuacji. Doskonała symbioza obrazu, muzyki i
zagubionych uczuć w przeszywającej do szpiku kości treści. Ogromny ciężar
gatunkowy, obciążenie przygniatające do gleby, miażdżące wnętrzności od środka,
zaduszające ciśnieniem, kiedy schodzimy na życzenie reżysera coraz głębiej w rodzinną wielopłaszczyznową tragedię. Dalej zawiązanie akcji dramatu, moment
kulminacyjny, zaostrzający perspektywę spojrzenia na dorosłość absolutnie
bezradną wobec rozwijającej się, w pomyłkach z przeszłości zatopionej sytuacji.
Wzajemne przepychanki, oskarżenia, w zewnętrznych aktach frustracji uwypuklenie win partnera, z jednoczesnym wypieraniem, tudzież podświadomym chronieniem
przed obnażeniem w twardej skorupie własnych przewinień. Zwiagincew ostrożnie wątki
rozwija, napięcie podskórne nie eksploduje, tylko w przeraźliwej pustce i ciszy
narasta. W narracji wręcz czysto dokumentalnej, z przypisami na marginesie,
które dostrzegalne wyłącznie dla widza bystrego i wrażliwego. Dając szerokie
pole do interpretacji, poruszając właściwe struny w psychice dojrzałego widza,
doświadczonego licznymi w związkach zakrętami. Mam przekonanie, iż
Zwiagincew z przeszywającą precyzją zdiagnozował świat zwykłej rodziny,
skupionej na egoistycznej realizacji własnych potrzeb kosztem wspólnoty i dusz najbliższych.
P.S. "Niekochanym dzieciom wciąż chłodno, niekochane dzieci tulą misie...".
P.S. "Niekochanym dzieciom wciąż chłodno, niekochane dzieci tulą misie...".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz