Napiszę wprost, nie
ukrywając swojego rozczarowania i nie doprowadzając też do przesadnego
utyskiwania. Spodziewałem się po zapowiedziach wizualnych, także kilku
notatkach informacyjnych zupełnie innej formalnie produkcji - szczególnie, że
manifestowany po amerykańsku zachwyt tamtejszej opiniotwórczej krytyki taki
ognisty. Zakładałem naiwnie, że w debiucie reżyserskim charyzmatycznej Grety Gerwing będzie jakikolwiek dramatyzm, względnie przemyślanie wkomponowany
ekscytujący punkt kulminacyjny i wreszcie, że ta trudna nastolatka (jak ją materiały promocyjne opisywały) w katolickiej szkole edukowana, to będzie
prawdziwie zacięta dziewucha, w konfrontacji z ultra konserwatywnymi
zakonnicami. Okazało się jednak, że to kino mętnie nijakie, poprowadzone jednym
słabnącym tchem, aspirujące absurdalnie przez brak wyrazistości do miana
wyjątkowości. Ciepłe kluchy takie, gawędzenie bez nerwu, często przynudzanie o
(w największym skrócie) życiu codziennym nastolatki z kolorowymi włosami,
mieszkającej po “niewłaściwej stronie torów”, która to niby dysponując magnetyzmemm i elokwencją, zabiega o względy szczeniackiej elity towarzyskiej, a jak już się
znajdzie w jej zasięgu, to rozczarowana jej poziomem mentalnym i wartością
moralną powraca na margines, gdzie odrzucone osobliwości dają jej poczucie
bezpieczeństwa i intelektualnej satysfakcji. Jezusssie, zaprawdę wam powiadam
brawurowo nieszablonowa to konstrukcja scenariuszowa! Z obowiązkowym
wykorzystaniem w fabule, dla zwiększenia pikanterii (znak zapytania), poziomu
zatroskania (znak zapytania), samozadowolenia reżyserski (znak zapytania) intelektualnych wykwitów na poziomie zbuntowanej nastolatki,
tudzież pomysłów rodem z nastoletniego kina, bardzo "moralnego niepokoju", które
odkrywczością i sztucznie potęgowana dramaturgią wywołują wyłącznie powstrzymywany dobrym wychowaniem uśmiech politowania. Bez jakiejkolwiek
reżyserskiej werrrrwy narracja jest prowadzona, bez większego podniesienia
ciśnienia, konkretnego tąpnięcia emocjonalnego, które opadające ze znużenia
powieki by uniosło. Nie byłem w stanie dać się wciągnąć w ten zaproponowany
klimat i dostrzec tkwiącego w skrypcie przesłania. Ono po prawdzie jest, ja
wyczuwam jego obecność, ale ono tak bezbarwne i niepobudzające do bardziej
ekspresyjnych refleksji, że mnie się nie chce rozwijać jakiejkolwiek szerzej naciąganej interpretacji. Wyszło
Gerwing słabo, przytłaczająco miałko, a zapewne miało być oryginalnie i
angażującą. Nieznośnie jałowo, bez iskry i ikry, tylko w założeniach
charyzmatycznie. W tym skupieniu na szczerych, nieprzejaskrawionych dla efektu
emocjach, jest walor wartościowy, ale i totalna nuuuda. Jak nie ma w pomyśle
nic prócz klisz przyozdobionych błazenadą, to jest zachowawczo i żenująco.
Spodziewałem się sporo więcej, a może problem mój z akceptacją w tym, że
spodziewałem się zdecydowanie inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz