poniedziałek, 5 lutego 2018

Lady Bird (2017) - Greta Gerwig




Napiszę wprost, nie ukrywając swojego rozczarowania i nie doprowadzając też do przesadnego utyskiwania. Spodziewałem się po zapowiedziach wizualnych, także kilku notatkach informacyjnych zupełnie innej formalnie produkcji - szczególnie, że manifestowany po amerykańsku zachwyt tamtejszej opiniotwórczej krytyki taki ognisty. Zakładałem naiwnie, że w debiucie reżyserskim charyzmatycznej Grety Gerwing będzie jakikolwiek dramatyzm, względnie przemyślanie wkomponowany ekscytujący punkt kulminacyjny i wreszcie, że ta trudna nastolatka (jak ją materiały promocyjne opisywały) w katolickiej szkole edukowana, to będzie prawdziwie zacięta dziewucha, w konfrontacji z ultra konserwatywnymi zakonnicami. Okazało się jednak, że to kino mętnie nijakie, poprowadzone jednym słabnącym tchem, aspirujące absurdalnie przez brak wyrazistości do miana wyjątkowości. Ciepłe kluchy takie, gawędzenie bez nerwu, często przynudzanie o (w największym skrócie) życiu codziennym nastolatki z kolorowymi włosami, mieszkającej po “niewłaściwej stronie torów”, która to niby dysponując magnetyzmemm i elokwencją, zabiega o względy szczeniackiej elity towarzyskiej, a jak już się znajdzie w jej zasięgu, to rozczarowana jej poziomem mentalnym i wartością moralną powraca na margines, gdzie odrzucone osobliwości dają jej poczucie bezpieczeństwa i intelektualnej satysfakcji. Jezusssie, zaprawdę wam powiadam brawurowo nieszablonowa to konstrukcja scenariuszowa! Z obowiązkowym wykorzystaniem w fabule, dla zwiększenia pikanterii (znak zapytania), poziomu zatroskania (znak zapytania), samozadowolenia reżyserski (znak zapytania) intelektualnych wykwitów na poziomie zbuntowanej nastolatki, tudzież pomysłów rodem z nastoletniego kina, bardzo "moralnego niepokoju", które odkrywczością i sztucznie potęgowana dramaturgią wywołują wyłącznie powstrzymywany dobrym wychowaniem uśmiech politowania. Bez jakiejkolwiek reżyserskiej werrrrwy narracja jest prowadzona, bez większego podniesienia ciśnienia, konkretnego tąpnięcia emocjonalnego, które opadające ze znużenia powieki by uniosło. Nie byłem w stanie dać się wciągnąć w ten zaproponowany klimat i dostrzec tkwiącego w skrypcie przesłania. Ono po prawdzie jest, ja wyczuwam jego obecność, ale ono tak bezbarwne i niepobudzające do bardziej ekspresyjnych refleksji, że mnie się nie chce rozwijać jakiejkolwiek szerzej naciąganej interpretacji. Wyszło Gerwing słabo, przytłaczająco miałko, a zapewne miało być oryginalnie i angażującą. Nieznośnie jałowo, bez iskry i ikry, tylko w założeniach charyzmatycznie. W tym skupieniu na szczerych, nieprzejaskrawionych dla efektu emocjach, jest walor wartościowy, ale i totalna nuuuda. Jak nie ma w pomyśle nic prócz klisz przyozdobionych błazenadą, to jest zachowawczo i żenująco. Spodziewałem się sporo więcej, a może problem mój z akceptacją w tym, że spodziewałem się zdecydowanie inaczej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj