Kino jednego aktora, bo
jakby nie doceniać kunsztu wszystkich kreacji, to jednak naturalnie światła
jupiteròw skupiają się w założeniach, a także w praktyce na osobie Winstona
Churchilla i brawurowym odebraniu roli przez Gary’ego Oldmana. To sytuacja w
której zdaje się, iż aktor po fachowej charakteryzacji i przyswojeniu
oczywiście odpowiedniej wiedzy merytorycznej w temacie charakterystycznych cech
i zachowań odgrywanej postaci, z miejsca staje się nią samą, z daleko idącą identyfikacją. Nic dodać, nic ująć, to zdanie powyższe w pełni oddaje
bowiem wartość warsztatową pracy Oldmana. Dla jej spektakularnego efektu warto
z filmem Joe Wrighta się zapoznać, choć cała produkcja nie tylko i wyłącznie
jedną zaletą w osobie Oldmana stoi. To dość kuriozalna sytuacja, kiedy film
wpisując się w standardową koncepcje kina biograficznego, zdający się
przybierać postawę zasadniczo dość bezpieczną względem formuły i
treści, jest jednocześnie czymś dość odmiennym, od tego co w ostatnim czasie
uznaje za szablon. Po pierwsze w kwestii akcji i jej rozpiętości w czasie, jest
to podejście dość minimalistyczne, ale merytorycznie bardzo bogate. Spojrzenie
ogranicza się do kilkunastu krytycznych dni w życiu Churchilla, jest rodzajem kroniki, też lekcji historii i nie ma w nim żadnej nawet minimalnej retrospekcji, próbującej
przez pryzmat przeszłości tłumaczyć osobliwych dyspozycji psychicznych i cech
osobowościowych. Pomimo że psychologia postaci jest rozbudowana, a kreacja
Oldmana rewelacyjnie uwypukla jej niuanse, to jest to dramat polityczny, w
którym podstawową kwestią wpływ na losy Europy okoliczności i decyzji podejmowanych przez
człowieka pełnego wewnętrznych sprzeczności i wątpliwości. Po
drugie, wizualna strona robi wrażenie, bo dość wyraźnie odstaje od typowej. To taka w moim odczuciu perspektywa malarska, kojarząca się z klasycznymi portretami, artystycznym modelowaniem ujęć, kolorystyką czerpiącą inspiracje z magii brązu w różnych odcieniach i korzystającą z nastrojowego operowania
światłocieniami. Także teatralna inscenizacyjność, mimo swoich formalnych
ograniczeń i formuły przede wszystkim opartej na statycznych rozbudowanych
dialogach, nie pozbawia całości dynamiki i dramaturgii. Faktem jest, że charyzma
Churchilla i jej mistrzowskie odzwierciedlenie w sposobie gry Oldmana ma
znaczenie decydujące i determinuje tempo i charakter tego spektaklu. To jednak
bez dobrego, odpowiednio zbilansowanego scenariusza i frapująco zaadaptowanej
teatralnej metody zdobnej w wizualne tricki, działania Oldmana pozbawione byłyby
elementu przyciągającego oko i ciekawość - tej scenicznej scenografii i interesującej bazy
merytorycznej. Przyznaję, iż w tej koncepcji najbardziej podobała mi się właśnie
ta symbioza tła i dominującej postaci z pierwszego planu. Malarska wrażliwość,
teatralny sznyt i w centrum prawdziwy koncert Gary’ego Oldmana. Jak mniemam
oscarowego pewniaka. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz