niedziela, 4 lutego 2018

Darkest Hour / Czas mroku (2017) - Joe Wright




Kino jednego aktora, bo jakby nie doceniać kunsztu wszystkich kreacji, to jednak naturalnie światła jupiteròw skupiają się w założeniach, a także w praktyce na osobie Winstona Churchilla i brawurowym odebraniu roli przez Gary’ego Oldmana. To sytuacja w której zdaje się, iż aktor po fachowej charakteryzacji i przyswojeniu oczywiście odpowiedniej wiedzy merytorycznej w temacie charakterystycznych cech i zachowań odgrywanej postaci, z miejsca staje się nią samą, z daleko idącą identyfikacją. Nic dodać, nic ująć, to zdanie powyższe w pełni oddaje bowiem wartość warsztatową pracy Oldmana. Dla jej spektakularnego efektu warto z filmem Joe Wrighta się zapoznać, choć cała produkcja nie tylko i wyłącznie jedną zaletą w osobie Oldmana stoi. To dość kuriozalna sytuacja, kiedy film wpisując się w standardową koncepcje kina biograficznego, zdający się przybierać postawę zasadniczo dość bezpieczną względem formuły i treści, jest jednocześnie czymś dość odmiennym, od tego co w ostatnim czasie uznaje za szablon. Po pierwsze w kwestii akcji i jej rozpiętości w czasie, jest to podejście dość minimalistyczne, ale merytorycznie bardzo bogate. Spojrzenie ogranicza się do kilkunastu krytycznych dni w życiu Churchilla, jest rodzajem kroniki, też lekcji historii i nie ma w nim żadnej nawet minimalnej retrospekcji, próbującej przez pryzmat przeszłości tłumaczyć osobliwych dyspozycji psychicznych i cech osobowościowych. Pomimo że psychologia postaci jest rozbudowana, a kreacja Oldmana rewelacyjnie uwypukla jej niuanse, to jest to dramat polityczny, w którym podstawową kwestią wpływ na losy Europy okoliczności i decyzji podejmowanych przez człowieka pełnego wewnętrznych sprzeczności i wątpliwości. Po drugie, wizualna strona robi wrażenie, bo dość wyraźnie odstaje od typowej. To taka w moim odczuciu perspektywa malarska, kojarząca się z klasycznymi portretami, artystycznym modelowaniem ujęć, kolorystyką czerpiącą inspiracje z magii brązu w różnych odcieniach i korzystającą z nastrojowego operowania światłocieniami. Także teatralna inscenizacyjność, mimo swoich formalnych ograniczeń i formuły przede wszystkim opartej na statycznych rozbudowanych dialogach, nie pozbawia całości dynamiki i dramaturgii. Faktem jest, że charyzma Churchilla i jej mistrzowskie odzwierciedlenie w sposobie gry Oldmana ma znaczenie decydujące i determinuje tempo i charakter tego spektaklu. To jednak bez dobrego, odpowiednio zbilansowanego scenariusza i frapująco zaadaptowanej teatralnej metody zdobnej w wizualne tricki, działania Oldmana pozbawione byłyby elementu przyciągającego oko i ciekawość - tej scenicznej scenografii i interesującej bazy merytorycznej. Przyznaję, iż w tej koncepcji najbardziej podobała mi się właśnie ta symbioza tła i dominującej postaci z pierwszego planu. Malarska wrażliwość, teatralny sznyt i w centrum prawdziwy koncert Gary’ego Oldmana. Jak mniemam oscarowego pewniaka. :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj