Do tego momentu w kinie
Polańskiego nie było typowo amerykańskiego rozmachu, a jak już poniekąd wielki rodak ostrożnie sięgał po spektakularną amerykańszczyznę, to nadal czuć było że on
synem europejskiej ziemi, w szkole kina europejskiego wykształconym. Chinatown
można uznać za przełom produkcyjny i sporo z tego co dostrzegamy w scenariuszu i
formule wizualnej jednoznacznie nawiązuje do hollywoodzkiego rozumienia istoty
kina. Ale hola, żeby nie było nieporozumień - iż nie ma tutaj niczego z tego, co do tej pory
charakteryzowało twórczość Polańskiego, bo gdybym to próbował dowodzić to kompromitację kompletną bym sobie zafundował. :) Pomysł narracyjny, eksponowanie postaci i
wizualny koncept idzie zgrabnie zarówno tropem autorskim jak i
sięga finezyjnie do klasycznych rozwiązań z amerykańskich produkcji opartych przykładowo na
prozie Raymonda Chandlera. Podobnym schematem snucia intrygi z centralną postacią,
za którą podąża kamera skonstruowano późniejszego Frantica, Autora Widmo, Dziewiąte
wrota, a nawet ostatnio nie do końca przyjętą z entuzjazmem Prawdziwą historię. Chociaż one osadzone w innych okolicznościach, bez bohatera jako typowego zawodowca w akcji - odkrywającego i rozwiązującego z łatwością zbrodnicze intrygi, Chinatown to klasyczne śledztwo w estetyce Noire
- inaczej dedukcyjne dochodzenie z mnóstwem istotnych detali, na których widz
musi skupić uwagę i nie tracić koncentracji do końca. Jack Nicholson jak mało
kto akurat nadawał się do roli prywatnego detektywa, wolnego strzelca w branży kryminalnej. Ubranego w cyniczny dowcip i stroniącego od ludzi – za którego
typem osobowości i rodzajem zachowania kryje się tajemnica powiązana z symptomatycznym rozczarowaniem. Chyba jednak nieco się przekomarzam, sam pod wątpliwość poddając pierwsze
tezy z tekstu – te dokładnie dotyczące zamerykanizowania stylu przez
Polańskiego. Bo Chinatown to przecież klasyczny Noire podciągnięty pod niezwykle inteligentny,
pokrętny i sypiący nietuzinkowymi rozwiązaniami formalnymi i scenariuszową śmiałością styl autorski. Wyrafinowane kino retro, z tak charakterystycznym dla mistrza sposobem
narracji, w którym zaledwie po kilkunastu minutach projekcji widać, kogo to
robota, bez konieczności wcześniejszego spoglądania na napisy początkowe. Gorzki
w obyciu i zbudowany z niekoloryzowanych prawd, ponadto z przenikliwym psychologicznym
autentyzmem i z finałem wbrew kanonom pozbawionym happy endu. Pozostającym na
długo w pamięci – wrośniętym już na stałe w historię kina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz