Z dużą dozą empatii i wydatnym ładunkiem artyzmu, w czarno-białej konwencji ze świetnym użytkowym warsztatem aktorskim
oraz korzystając z wnikliwego psychologicznego spojrzenia wraz z bogactwem poruszającej emocjonalności sportretował Anton Corbijn postać lidera Joy
Division. Bujającego w obłokach wiecznego chłopca, wyobcowanego samotnika z
wrażliwą duszą, ale równolegle w tym samym ciele i osobowości obdarzonego zaskarbiającą sympatię fanów charyzmą sceniczną. Zafiksowanego
buntownika stworzonego dla idei nie dla spraw przyziemnych związanych z prozą
życia. Może uciekającego od sztancy, ale jednak egocentryka, lub używając
określenia usprawiedliwiającego zachowania przez pryzmat wieku, zwyczajnie niedojrzałego
do roli męża i ojca. Niedostosowanego do okoliczności, nieprzygotowanego do
podołania kluczowym powinnościom związanym z konsekwencjami dokonanych wyborów -
w praktyce bez szans na z sukcesem pogodzenie obowiązków gwiazdy muzycznej
kontrkultury i głowy rodziny. Człowieka słabego mentalnie, w dodatku
nieodpornego na pokusy, więc siłą reperkusji zawieszonego w uczuciach
pomiędzy dwiema kobietami. Z poczuciem winy i bez silnej woli jako postać
żałosna z góry skazana na miotanie się w wyniszczającej walce pomiędzy głosem
sumienia, a porywem serca. Ponadto nie bez istotnego znaczenia na tragiczne
koleje losu cierpiącego jeszcze na epilepsje i stany lękowe, będące (jakby tutaj
zapewne ekspert od dolegliwości duszy robiąc mądrą minę dodał) pochodną
permanentnego przygnębienia w prostej drodze do samobójstwa. Debiut reżyserski zasłużonego dla branży teledyskowej Corbijna, to w głównym wątku wyrosły na przekonaniu iż "przeszłość jest częścią przyszłości, a teraźniejszość jest poza kontrolą" intymny portret postaci tragicznej, ale też ponadto
zważywszy na kontekst całkiem wnikliwa, choć snuta pomiędzy wierszami analiza
ówczesnej kontrkultury, paradoksalnie aspirującej do roli trendu dominującego czy
stanowiącej naturalnie probierz nastrojów ówczesnej brytyjskiej młodzieży. W
atmosferze buntu nie wyłącznie przeciw konserwatywnemu światu rodziców, ale
przede wszystkim w atmosferze przewrotu, w kontrze do z jednej strony wygładzonej
estetycznie, pozbawionej kompletnie pazura scenie progresywnej i z drugiej
zjadającego błyskawicznie swój ogon punk rocka. Rewolta punkowa i idącą z nią w
parze nowa fala, bardziej refleksyjna, mocno poetycka, introwertyczna i mniej
krzykliwa ale jednocześnie równie autodestrukcyjna i zdecydowanie znacznie bardziej mroczna, jako atrakcyjna
alternatywa. Ukształtowana na gruzach punka, ale i z inspiracji twórczością Dawida Bowiego,
dzisiejszej legendy popkultury, a wtedy ugruntowującej status ikony, zdobywającej coraz szerzej posłuch osobnej gwiazdy
szeroko rozumianej alternatywy, rozkochanej w łamaniu wszelkich nie tylko
muzycznych konwenansów. Z brytyjskich robotniczych dzielnic, z szarych
blokowisk o ograniczonych perspektywach wyrosła ta manifestacja młodzieńczej
naiwności i poetyckiej wrażliwości, dla zwiększenia siły przekazu głęboko
zainfekowanej surowością formy dźwiękowej i w warstwie lirycznej filozoficznym egzystencjalizmem. Zrodzona wraz z Ianem Curtisem, rozwinięta już bez niego - zeszła niemal całkiem na margines w zaledwie dekadę później.
P.S. Obiecałem sobie
kiedyś że o Control napisze dopiero kiedy zapoznam się z książkową biografią Joy Division. Ale nie mam zamiaru już na to czekać do emerytury, biorąc pod
uwagę stosunek tego co mam do przeczytania do czasu wolnego jaki posiadam do zagospodarowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz