Dotarło w tym tygodniu do mnie info, że Keith/Mina Caputo z zespołem nagrywa nowy krążek i natychmiast zaglądając do archiwum bloga widzę, że oprócz refleksji odnośnie poprzedniego albumu w temacie Life of Agony na starannie pielęgnowanych stronach NTOTR77 cisza niewybaczalna. Zakasałem zatem rękawy, przyszykowałem się do pracy i z towarzyszeniem River Runs Red odbywam właśnie sentymentalną podróż do początków lat dziewięćdziesiątych. Tyle że tak jak większość maniaków ówczesnej, mocno różnorodnej sceny hard core'owej z debiutem Life of Agony zaznajomiona była już od premiery, tak ja wówczas obwąchując się dopiero z amerykańskim obliczem sceny, bardziej interesowałem się takimi nazwami jak Pantera, nawet Suicidal Tendencies czy wchodzącym na rynek Pro-Painem, a dosłownie za chwilę Machine Head niż sporo mniej bezpośrednią wtedy formacją Caputo. Odczekał zatem River Runs Red chwilę zanim w kopiowanej taśmie się zakręcił, jednak nie na tyle długo by zespół zdążył dwójkę wydać. Tak pomiędzy powyżej wymienioną amerykańszczyzną, a szwedzkim death metalem i gotycko metalowymi wynalazkami, które wówczas na brak zainteresowania nie narzekały włączyłem debiut LoA i o zgrozo, nie zatrybiło tak jak zatrybić powinno. Trochę wody wartkim nurtem upłynąć w rzekach jeszcze musiało nim częściej z autentyczną przyjemnością do startowego krążka w historii LoA zacząłem powracać, a było to (uwaga) już na wysokości Soul Searching Sun, czyli trójki, która zmieniała istotnie charakter muzyczny ekipy z Brooklynu (niekoniecznie na dobre) i jak to nierzadko bywa paradoksalnie dość mocno w mainstreamie zamieszała, a teledysk Weeds (albo jeszcze lepiej :)) kompozycja Angry Tree rozbiła w cudzysłowie bank wciskając się do świadomości większości mrocznej, ponad miarę emocjonalnej młodzieży. Nabyłem ja poniekąd też pod wpływem tej popularności oryginalną taśmę Soul Searching Sun i szybko znudziłem się jej zawartością. Lecz kiedy zawiedziony tymi miałkimi refrenami zostałem, to z miejsca renesans przeżył w mojej świadomości debiut i to był właśnie właściwy czas, gdy tak dogłębnie rozpoznałem jego walory. Pamiętam jeszcze rozkminiane ze słownikiem teksty z którymi trudno było się nie identyfikować i przede wszystkim emocje jakimi częstował ten mocarny dźwiękowy koncept, który absolutnie nie dawał się łatwo sklasyfikować, bowiem prócz twardego riffowania z okolic hardcore'owych, a dzisiaj można by też napisać, iż sludge'owych nie brakowało w nim nawiązań do nowoczesnej thrashowej galopady i bujającego groove'u. Sporo hiciorów, raz intonowanych skandowaniem, raz ostrym krzykiem ale głównie głębokim "łkaniem", które posiadały nietuzinkową chwytliwość zawdzięczaną chyba głównie właśnie wokalnemu charakterowi Caputo i nieoczywistych, chociaż dość topornych (szczególnie z dzisiejszej perspektywy) rozwiązań aranżacyjnych. Rozwiązań odpowiadających jednak za szczególnie istotny depresyjny klimat całości. This Time, Underground, Through and Through, Respect, Method of Groove i rzecz jasna wałek tytułowy, to sześciu moi największych faworytów, czyli prawie połowa listy, co jest chyba niezłym wynikiem po 26 latach. Podsumowując, dotarła do mnie informacja, że nagrywają i chociaż do wszystkiego co zrobili po River Runs Red mam dystans, to poczekam i sprawdzę czy aby nie zaskoczą petardą. Od 1993-ego roku niemało się w gitarowym łojeniu zmieniło, szczególnie w klimatach w jakich LoA się obraca. Grupa nieraz schodziła na margines, zdecydowanie po RRR nie spełniła też pokładanych w niej nadziei - potencjał się gdzieś rozmył i pęd wytracił, ale z pewnością debiut współcześnie nie śmierdzi naftaliną pozostając materiałem zdecydowanie zdatnym do machania głową. A to dla sentymentalnego weterana przecież ważne. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz