poniedziałek, 16 września 2019

Skin (2018) - Guy Nattiv




Intensywnie wytatuowany, rozjuszony skinhead w początkowych scenach okalecza nastolatka, później robi też inne godne potępienia rzeczy, a człowiek i tak darzy go sympatią, bo po pierwsze, jak się za chwile dowiaduje historia jego dzieciństwa pobudza usprawiedliwiający ton. Po drugie jak się okazuje więcej w nim ludzkich odruchów jeszcze się zachowało, niż bezwzględnej nienawiści i pogardy do pochodzenia rasowego zostało wdrukowane i po trzecie (co jest sednem historii) ma on w sobie odwagę by próbować z pomocą życzliwych dotychczasowe życie zmienić, choć to zadanie niezwykle trudne i ryzykowne. Historia inspirowana jest autentycznymi wydarzeniami, więc to brutalnie surowe, a jednak w ogólnym przesłaniu optymistyczne kino o wykorzystywaniu gówniarzy przez ideologicznych świrów do własnych politycznych celów posiada atut wiarygodności. Innymi słowy można wierzyć, że takich scenariuszy życie napisało bardzo wiele i że eksploatowanych (w tym przypadku przez zdeklarowanego neonazistę, głoszącego supremacje białej rasy, który oferując żarcie i dach nad głową przygarnia zdesperowanych buntowników robiąc z nich wściekłych i nienawistnych rasistów, stosując w tym celu manipulacyjne metody wychowu uzależnienia) - też chodzi po tej ziemi masa. Film w zasadzie jest zarówno o mechanizmie ogłupiania, przyciągania fałszywą empatią, jak i w sporym stopniu o sile charakteru i sfrustrowanej, zagubionej duszy, ale i o znaczeniu odrzucenia bezsensownej, kierowanej wyłącznie zemstą z nienawiści przemocy, na rzecz inteligentnych metod wyłuskiwania ze struktur radykalnych organizacji wykorzystywanych jednostek. Na tyle jednak zdeterminowanych, aby wykorzystać szanse na nowe, wolne od agresywnych ideologii życie. Tutaj postać Bryona, inspirowana wprost rzeczywistą osobą, okazuje się w istocie podatną za młodu na indoktrynację ofiarą sekciarskich praktyk, która zbiera się na odwagę i idąc na deal podejmuje próbę zmiany dotychczasowej filozofii funkcjonowania. Niestety wiąże się to z przykrymi reperkusjami, bowiem smród przeszłości i konsekwencji ciągnie się za nim i jego nową rodziną. Poruszający i przerażający to obraz, zarówno w sensie tkwiącej w nim kluczowej idei, jak i użycia środków, które mają na celu zintensyfikować dotkliwy jego odbiór. Przeszywający opartą głównie o partie smyczków muzyką i obrazami pełnymi fizycznego bólu - szczególnie mocno oddziałujący podczas konfrontacji z sugestywnymi scenami usuwania dziar, stanowiących kontrapunkt dla bieżących wydarzeń, jak i bolesną lekcję odpowiedzialności za błędy niedojrzałości i moralne winy bohatera. Trzyma film Guy'a Nattiva w sposób ciągły za gardło, nie daje złapać głębszego oddechu, ale po seansie pobudza również do znaczących refleksji, pośród licznych, może nieodkrywczych ale ważnych pytań. Czyżby za każdą nienawiścią kryła się trauma związana z osobistym dramatem? Czyżby nienawiść była uniwersalna odpowiedzią, naturalną reakcją obronną? O tym czytajcie jednak w naukowych opracowaniach psychologicznych, w tym momencie na finał rekomendacji jeszcze tylko o warsztacie słowo. ;) Kapitalne aktorstwo rządzi, że pozwolę sobie w pierwszej kolejności wymienić damę, która tutaj, co by o niej nie napisać to bynajmniej damy nie kreuje. Vera Farmiga, bo o niej mowa w zupełnie nowej jak dla mnie aktorskiej skórze wypada genialnie, tworząc kreację skupiającą uwagę i pełną wiarygodności. Królem jednak ekranu jest Jamie Bell (pokojarzcie chwilę) - tak, znacie człowieka ostatnio z partnerowania gwieździe Rocketmana oraz jeśli sięgniecie głębiej w przeszłość podziwialiście go, kiedy był jeszcze gówniarzem świetnie wcielającym się w postać Billy’ego Elliota.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj