Zasłużył Jacek Borcuch
na poklepanie z uznaniem po plecach, bowiem zaczynając od tego co oczy karmi, to
w pierwszym rzędzie te włoskie lokacje zostały uroczo zaaranżowane, nie będąc tylko
kulawym naśladownictwem sposobu w jaki kino południowoeuropejskie potrafi
klimatem czarować, a zdają się być całkiem rzetelnym i autentycznym odzwierciedleniem atmosfery nadmorskich sennych okolic, muśniętym nieco polską mentalnością w
sposobie obserwacji rzeczywistości. Ponadto gra aktorska międzynarodowej obsady
robi wrażenie naturalnością, bowiem w niej nic na siłę, żadnego przerysowania
czy przestylizowania i nawet Krystyna Janda, która zawsze posiadała
specyficzną, nazbyt ofensywną manierę, nie jest może jej całkowicie tutaj
pozbawiona, ale i nie koncentruje niebezpiecznie na sobie uwagi irytującym mnie często w jej grze nerwowym podekscytowaniem. :) Problemem jest za to kwestia ogólna, sprowadzona do
faktu, że jest to film bardzo dobrze zagrany, sprawnie dramatycznie rozpisany i z
ważkim, subtelnie rozbudowanym na tło i pierwszy plan tematem przewodnim, ale
zasadniczo to niczym szczególnym się nie wyróżniający. Bardzo dobre, bowiem wyważone,
zdyscyplinowane, zrobione ze smakiem kino z ciekawą alegoryczną puentą i w estetyce
kojarzonej z ambitnymi projektami z przełomu wieków, bez szans jednak na coś
więcej niż tylko uznanie wytrawnej publiczności. Na nagrody większe oprócz tej indywidualnej z Sundance dla Jandy chyba nie ma co
ekipa odpowiedzialna za efekt liczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz