Theodore Robert Bundy ze znakiem zapytania, ale jednak człowiek. Ted ofiara spisku wymiaru
sprawiedliwości i Ted niemal całkowicie pozbawiony emocji szołmen, zaskakująco trzymający fason nawet w
sytuacjach ekstremalnych. To przez większość czasu projekcji seryjny morderca z perspektywy jego partnerki,
która skrywała osobistą bolesną tajemnicę i jak twierdzą źródła nie chciała uwierzyć, że ten książę przybyły na białym rumaku mógł mieć drugie życie, w
którym dla zasady trzech Z (zabić, zaprzeczyć, zaistnieć) mordował bezkarnie
przez kilka lat napotkane kobiety. Jak ten troskliwy i opiekuńczy przystojniak
mógł być brutalnym zabójcą? Jak ten inteligentny czaruś mógł manipulować
otoczeniem? Niewiarygodne, nieprawdopodobne! ;) Obraz Joe Berlingera, na podstawie książki kobiety życia Bundy'ego został poprawnie, ale bardzo typowo
zrealizowany, a dla takiej historii z takim olbrzymim potencjałem ta poprawność
to zasadniczo gwóźdź do trumny. Mimo, że w miarę intrygująco koncentrujący się na
dramacie partnerki, która zdaje się, iż dużo mocniej przeżywała proces i jego
okoliczności medialne niż sam zainteresowany. Mimo, że zamiast szczegółów krwawych zbrodni rządzi w nim celna psychologiczna diagnoza, mimo iż scena finałowa potrafiła
wzbudził konkretne dreszcze jak też mimo, że rola główna odegrana została koncertowo, udowadniając iż kojarzony z przeciętnością aktor potrafi bez szarży sięgnąć naprawdę wysoko. To narrację poprowadzono bez większej ikry, lichutko eksponując kluczowe
przecież dla takich historii przejmujące emocje, sprowadzając tym zaniedbaniem całość do poziomu kolejnej
zaprzepaszczonej szansy na eksplodującą z dużą siłą i wybijającą z impetem zęby
hollywoodzką produkcję. Tych zaledwie kilka momentów akcji oraz powodów do zagryzania warg jako walor powyżej przywołanych, które nieco bardziej ciśnienie
podnoszą, a osiągają to za pomocą podkręcanego napięcia oraz zwiększonej aktywności energetycznej muzyki z
epoki to zbyt mało, aby w przekroju prawie dwóch godzin seansu utrzymać pełną koncentrację widza, unikając mielizn i ogólnego odczucia rozczarowania.
P.S. Jeszcze z obowiązku archiwizacyjnego ciekawostka - mianowicie pojawia się kilka zaskakujących w sensie kontrowersyjnych wyborów obsady, a dokładnie epizody: raz aktorski Jamesa Hetfielda, dwa dramatyczny wszystkim znanego super komicznego Sheldona oraz powrotny, w
skórze dorosłego z całkiem sporą nadwagą misia pluszowego Haley'a Joela Osmenta. Po co? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz