Bez wielkiego
entuzjazmu został przyjęty anglojęzyczny debiut Małgorzaty Szumowskiej. Przynajmniej
te opinie na które przed seansem natrafiłem nie zachęcały superlatywami i nie
napawały nadzieją na konfrontację z całościowo wiekiem dziełem. Po nie w pełni
udanej Twarzy oczekiwałem zdecydowanego zrehabilitowania się i nawiązania do
tego co najlepsze w dotychczasowej filmografii naszej eksportowej reżyserski. Pierwsze
co podczas seansu jej najnowszej pracy robi znacząco pozytywne wrażenie, to
pełne poetyckiej grozy zdjęcia autorstwa Michała Englerta, precyzyjnie
przygotowana kontemplacyjna scenografia, lokacje oraz charakterystyczna
narracja przywodząca skojarzenia z pozycjami Studia A24, bądź fenomenalnym kinem Yorgosa Lanthimosa - w którym zapewne od pewnego czasu Szumowska może
znajdować inspiracje. Powyższej wysokiej klasie realizacyjnej i ambicjom
wysokim kroku dotrzymują świetne kreacje aktorskie, a jest rzeczą
bezdyskusyjnie oczywistą, że dobra gra to nie wyłącznie zasługa wysokiej klasy
aktora, ale połączenia jego rzemiosła z charyzmą reżyserską, której myślę
Szumowskiej nie brakuje. Trudno mi zatem wyłącznie ganić Panią Małgorzatę, że
fabuła jest szczątkowa, a nawet prosta, kiedy od strony artystycznej The Other
Lamb jest kinem w sensie umiejętności warsztatowych jakościowo przekonującym, a
do tego merytoryczna strona podjętej tematyki daleka od zabijającej głębię
spłyconej percepcji czy uproszczeń w znaczeniu łopatologii bez wiary w intelektualne
przygotowanie widza stosowanej (pije do Twarzy). W tym segmencie historia
hipnotyzującej manipulacji o fundamentach tkwiących w mistyce charyzmatów,
powiązana z jarzmem patriarchatu i osadzona w okolicznościach mrocznego odosobnienia jest psychologiczną refleksją bogatą w alegoryczne odniesienia.
Artystyczno-intelektualna wizja zaproponowana przez Szumowską, to zarówno treść
i klimat, a atmosfera wolno snującej się fabuły z intrygującymi
wizualno-muzycznymi ingrediencjami w tajemniczości i grozie osadzona potrafi
przykuć uwagę. To więc zupełnie inna kategoria gatunkowa i formalna niźli przytoczona we wstępie tekstu
poprzednia jej produkcja. To kino odważne, kino nurtu anty mainstreamowego, ale
też zrozumiem że dla licznego grona widza straszliwie nudne, a wręcz być może całkowicie
niestrawne. Mnie taka Szumowska cieszy, bo przede wszystkim nie opiera się na
oczywistościach, a jeszcze gorzej półprawdach tkwiących w powszechnych skrótowych
stereotypach (pije do Twarzy). Nawet jeśli dała się w „Córce Boga” ponieść
symbolicznym wizjom, to akurat na upartego doszukiwanie się głębokiego sensu jako ćwiczenie intelektualne (tutaj też w dodatku o cieszącym oko walorze
wizualnym), może dostarczyć interesująco rozwijających przyjemnych doświadczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz