Legendarny Oliver
Stone sporą ilością gigantycznego metrażu swoją filmografię ubogacił i te
kolumbryny autorstwa jego z pasją penetrowały nie tylko
amerykańską historię, opierając rdzenie o wątki biograficzne kontrowersyjnych
postaci. Nixon oczywiście formą nawiązuje do genialnego JFK, a osoba wokół
której wnikliwą analizę politycznej kariery tytułowej postaci osnuwa, nieco charakterem
też poniekąd może z inną (wziętą na warsztat o prawie dekadę później) i znacząco intensywniej owładniętą obsesją władzy za wszelką cenę kojarzyć. Być może wprost porównanie Richarda Nixona z Aleksandrem Macedońskim to w tym miejscu moje, kierowane wyłącznie skojarzeniami natury filmowej z
odważnym aspektem psychologicznym nadużycie. Ale trudno nie wrzucić obu
historycznych postaci do wora z okazałym napisem – dobry materiał filmowy, bo
kontrowersyjny. Wracając jednak do samej dość luźno interpretowanej biografii
Nixona (sam reżyser się do tego w czołówce niejako przyznaje), to nie można
było odmówić jeszcze wówczas hollywoodzkiemu mistrzowi kapitalnej żyłki do
opowiadania skomplikowanych historii w fascynującym stylu - zarówno fabularnym
jak i wizualnym. Nie dam zatem powiedzieć nic złego na temat tej wielkiej
produkcji i życzyłbym sobie by jeszcze kiedyś nestor amerykańskiego kina
zaskoczył mnie tak świetną formą. Dzisiaj bowiem biorąc pod uwagę jakość
najnowszych jego obrazów, taki Nixon jawi się jako jeden z wielu ikonicznych
filmów, które zakotwiczyły na zawsze w porcie dzieł decydujących o wielkości
nie tylko kina hollywoodzkiego. Wszystko tutaj u Stone’a działa bez zarzutu - od
aktorskiej biegłości, po detale w postaci archiwaliów czy fragmentów/wstawek stylizowanych na kręcone sprzętem z epoki. Zabawa fakturą obrazu odbywa się na
całego, obficie tłustymi wizualnymi ornamentami nafaszerowane to dzieło. Ale ona artystycznym
tylko dodatkiem do ostrego politykowania i błyskotliwego psychologicznego
rozpoznania złożoności osoby Nixona, w wielorakich konfiguracjach personalnych.
Bowiem film sfokusowany zasadniczo na wydarzeniach decydujących o współczesnym
obliczu Stanów Zjednoczonych (jak szerokie ujęcie licznych perspektyw i doskonały warsztat filmowy zobowiązuje), w tle szkicuje genezę i istotę – czyli obowiązkowo wszystko co wyczerpuje jej temat, a sprowadza się do procesu socjalizacyjnego i kształtowania
osobowości. Stąd nawet, jeśli zaangażowane polityczne wycieczki Stone’a mogą
budzić ideologicznych adwersarzy uwagi, to w sensie warsztatowych umiejętności
udowadnia, że tłuste lata twórczości miał naprawdę zasłużenie.
P.S. Rzecz oczywista,
fabuła to nie dokument, więc trudno ją rozliczać z ewentualnych historycznych nieścisłości,
czy częstego jednak powstrzymywania naukowej monograficznej analizy, na rzecz
kinowej rozrywki - czynionej w dużej mierze w naturalnej pogoni za
uatrakcyjnieniem faktury, kosztem właśnie dokumentacyjnej rzetelności.
Oświadczenie w posłowiu, jak i tekst właściwy rozgrzesza więc mistrza. Jeżeli
w ogóle takiego odpuszczenia grzechów z ust niegodnego czyścić mu obuwie
historycznego półgłówka potrzebuje. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz