To jest w zasadzie
bardziej rozbudowana studencka etiuda, przygotowana przez Jagodę Szelc wraz
grupą utalentowanej młodzieży. Autorka niezwykle intrygującej Wieży. Jasny dzień jest odpowiedzialna za to wyjątkowe jak się okazało w trakcie i po seansie
zjawisko. Zjawisko będące jak myślę zarówno testem zawodowym dla słuchaczy/absolwentów łódzkiej filmówki, jak i pewnego rodzaju błyskotliwą przestrogą i drogowskazem dla ich rozpoczynającej się na serio przygody z filmem. Zjawiskiem niezwykle stymulującym wyobraźnię widza i inspirującym go do wysiłku intelektualnego poprzez formę i treść nawiązujące do mrocznej twórczości wybitnych przedstawicieli kina europejskiego. Ale to mnie nie zaskakuje, gdy reżyserka po pierwsze od startu kariery stara się iść pod prąd oraz ma w sobie to coś, ten wrodzony dryg
do filmowej roboty. Wszystko wówczas nie tylko warsztatowo cyka jak w zegarku, każdy tryb równo bez zawahania
pracuje, nawet jeśli niedoświadczeni współpracownicy jeszcze trochę surowi. Młodzi
pomimo oczywistych braków wykonują pod przywództwem niewiele starszej inspiratorki całego przedsięwzięcia świetną robotę, a dialogi kapitalnie w scenariuszu rozpisane wpisują się w konwencje niezwykle naturalnie. Niestety (i tu jedna obfita
łyżka dziegciu), ja właściwie nic z tego co dzieje się na ekranie nie
zrozumiałem, albo zwyczajnie zrozumieć nie zdołałem, bo potwornie mnie ten
seans mentalnie wyeksploatował, a istota jego sprowadzona do tajemnicy bez
pasującego do tajnego zamka klucza, odebrała w trakcie pełną przyjemność
kontaktu z bezspornie ambitną sztuką. Akurat "mam peszka", że ja nie zawsze w lot pojmuję tak
niewyraźne fenomeny sztuki współczesnej i trzeba mi nawet nie więcej światła,
ale chociażby iskry, która rozjaśni/wyjaśni przez moment piętrzące się
znaki zapytania. Serio, w takim tonie cały tekst zamierzałem napisać, zanim zamykająca projekcję scena
wszystko zasadniczo wyjaśniła. Reżyserka bowiem uznała, że trzeba własnymi siłami
przebrnąć przez tą gęstwinę, a nagrodą za dobrnięcie do finału będzie… Już nic
więcej nie podpowiem – radźcie sobie sami z tym pełnym paradoksów wyzwaniem.
P.S. Zanim nadszedł czas
pandemii, zaledwie przez kilka dni Monument śmigał w kinach studyjnych i myślę że cymbałem byłem, iż nie poświęciłem mu wtedy czasu. Tym bardziej kutwą grosza
poskąpiwszy utalentowanej młodzieży, nie dokładając się do puszki z napisem „wspieram
talenty”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz