poniedziałek, 22 lutego 2016

The Danish Girl / Dziewczyna z portretu (2015) - Tom Hooper




Nie mam przekonania czy własną tezę o wyjątkowości reżyserskiej Toma Hoopera wystarczająco nieco ograniczonymi argumentami poprę. Czy obronię sposób ukazania historii małżeństwa Wegenerów, czy mój indywidualny kąt spostrzegania nazbyt percepcji nie wypacza, gdy obraz na ekranie sączony spod ręki wspaniałego operatora i nie ma co ukrywać inspirowany wymaganiami niezwykłego estety w osobie Toma Hoopera zwyczajnie w nadzwyczajny sposób mnie oczarowuje. Bo nie jestem w stanie spojrzeć na Dziewczynę z portretu bez zaakcentowania tego, co w sposobie urzeczywistniania wizji ekranowej opowieści sygnowanej nazwiskiem Hoopera jest najistotniejsze. To perspektywa wizualna praktykowana za pomocą czarującej maniery, to przywiązanie do detalicznej precyzji w doborze strojów i scenografii, dopieszczanie każdego ujęcia mnóstwem drobiazgów i wreszcie ujęcie całości niczym oczami największych mistrzów pędzla - inspirujące używanie barw, tonów, cieni. To właśnie ta cecha o wyjątkowości Hoopera decydująca, stawiająca go w moim przekonaniu nie tylko pośród najwybitniejszych mistrzów ekranowej iluzji, ale dająca mu nawet prawo do nazywania siebie prawdziwym ARTYSTĄ. Darze tego człowieka ogromną estymą i nie potrafię zaakceptować wielu licznych chłodnych opinii jakie względem Dziewczyny z portretu są kierowane. Stąd ta obawa karmiona słowami krytyki ekspertów i moją pokorą wobec własnej literackiej niedoskonałości. Czy jestem w stanie w kilku słowach przekonać tych co jeszcze najnowszego dzieła Brytyjczyka nie widzieli i tych co osąd już wydali do spojrzenia na nie, nie tylko przez pryzmat dość kontrowersyjnej historii? Opowieści ograniczonej do dość ubogiej warstwy socjologicznej, zatopionej pośród oczywistości psychologicznych czy głęboko ckliwej obudowy emocjonalnej. Zwrócić pragnę uwagę, że ta przepiękna kompozycja obrazu i dźwięku nie miała zapewne na celu przekonywać do akceptacji inności za pomocą argumentów czysto o racjonalność opartych. Ona zapewne nie miała w założeniach nawet oswajać z istniejącym wokół nas transseksualizmem, tylko uświadomić, że miłość może mieć tak wiele odcieni. Bo tak naprawdę to nie jest przede wszystkim film o odmienności seksualnej czy o walce za wszelką cenę o tożsamość duszy i ciała. To wzruszający, poetycki obraz o uczuciu, które odporne na niezwykłe wyzwania było, zdolne do akceptacji najtrudniejszych decyzji, stawiające często egoistyczne wybory partnera ponad własnym dobrem. Tak po prawdzie bohaterem pierwszoplanowym nie jest Einar względnie Lili ale właśnie Gerda. Jej poświęcenie w relacji z mężem, dramat wewnętrzny jaki przeżywa jest tutaj tą właściwą płaszczyzną - ona zdaje się być tym co chciał Hooper z tła na pierwszy plan wydobyć. To mu się fenomenalnie udało, a niepomierna w tym zasługa Alicii Vikander która w roli Gerdy jest jednym słowem zjawiskowa. Jej oczy, mimika, gesty, głos, sposób poruszania się urzekają - to ona w tym teatrze subtelności, w anturażu bizantyjskiego plastycznego przepychu swą intymność potrafiła w centrum umieścić. Zrobiła to niezwykle naturalnie, niczym płynne pociągnięcia mistrza malarstwa przelewającego na płótno własną wrażliwość. Z tej symbiozy aktorskiej biegłości, reżyserskiej precyzji, wzruszającej muzyki i olśniewającej oprawy wizualnej kunsztowny obraz się zrodził - dosłownie godny galerii OBRAZ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj