Florian Zeller korzystając ze sprężyny znakomicie przyjętego Ojca idzie za hollywoodzkim ciosem i robi film zatytułowany Syn. Przypadek? Zbieg okoliczności, a może po prostu temat aż się prosił o tak oczywisty tytuł, bez kontekstu związanego z poprzednią reżysera produkcją. Nie, doczytaj przez sekundę u źródła autorze refleksji i będziesz wiedział, że Syn to bowiem druga część tryptyku, który zakończy Matka, a poza tym w sumie tylko kompletnie niezorientowany w sytuacji przypadkowy widz mógłby nie złożyć komunikatów w całość, a poza tym wszystkim smaczku i pewności do przekonania dodaje obecność w obsadzie Anthony’ego Hopkinsa grającego OJCA, więc no wiadomo było, że to grubszy pomysł na wzbudzenie zainteresowania i jego przedłużenie. Pytanie czy uczciwy i czy przede wszystkim wart rozwlekania, bez konieczności tego rozciągania do trzech odsłon, bez żenującego (rym) naciągania. Oglądałem Syna z nastawieniem że będę miał do czynienia z dramatem obyczajowym, a obejrzałem całkiem rasowy thriller niemal. Obejrzałem coś w klimacie modnej nowoczesnej „loftowej” psychologii, aspirującej do poziomu oddziaływania kina grozy, zasadniczo obok tematyki zaburzenia psychicznego, w pierwszym jednak rzędzie o roli ojca przez pryzmat roli męża - tak kombinuję. Na pewno nie brakuje mu zalet, ale największą wadą jego teatralna sztuczność i tak samo dopasowana do niej egzaltacja w sposobie zachowania postaci i gdyby to było na przykład broadwayowskie przedstawienie, to w takiej formie by przeszło, lecz jako film fabularny nieco irytuje. Wprost pisząc, film jest przepompowany napompowaniem i trzeba albo to lubić, albo nauczyć się z tym przez dwie godziny żyć. Jest też niewątpliwie wstrząsający, bo nie traktuje tematu tak typowo, że niby wszystko dobrze się skończy, pomimo jednak minimalną dobrą wolą zasadniczo miażdżącej krytyki kierowanym, ja poczułem się efektem osiągniętym rozczarowany i nie będę na Matkę czekał z niecierpliwością i ogromnymi wymaganiami. Wina Zellera!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz