Po sześciu latach z pobocznym projektem (jak się zdążyłem w międzyczasie zorientować) Panowie znani z większych bandów w osobach Stephena Brodsky'ego (Cave In - tutaj nieco tylko większym, ale bardziej kultowym) oraz Bena Kollera (Converge - tutaj zdecydowanie bardziej popularnym), wspomagani obecnie przez Jeffa Matzo (High on Fire), powracają i jak już wiem proponują niby to samo co na poprzedniczce, ale jednak nieco inaczej, a ja po sprawdzeniu jakiś czas temu powrotnego krążka Cave In muszę stwierdzić, że być może przez brzmienie wokalu Stephena Mutants ma dość blisko do Heavy Pendulum i tylko większy stopień jajcarskości Mutoid Man powoduje, iż pomiędzy obiema nazwami dzisiaj znaku równości umownie stylistycznej nie postawię. Zadam sobie niemniej pytanie - po cholerę robić dwie podobne rzeczy w dwóch bandach? Ok, nowe dziecko Cave In to jednak więcej darcia mordy i surowego hardcore'wego odpału, a także rozpiętość stylistyczna samym w sobie bardziej szeroka, ale uprę się, iż trzeba dobrze orientować się w twórczości bieżącej porównywalnych, aby tak z miejsca rozróżnić kto nutę w konkretnym momencie zapodaje. Mutoid Man to też bardziej rozhulane brzmienie, które idzie po linii hard core'owej oczywiście, ale jednak z punkowym zacięciem oraz mastodonowego wygaru z czasów, kiedy owi młócili przeokrutnie, a najwyraźniej tu myślę słychać ekipę z Atlanty w nucie ekipy z Brooklynu w Broken Glass Ceiling czy Call of the Void (tak, to max subiektywne odczucie), ale jest i wiele innych momentów, gdzie patenty wybrane mastodonowe są do wychwycenia. Faktem niepodważalnym jest, że jak się będzie chciało, to kopiowania się człowiek dopatrzy, ale nie odbiorę Mutoid Man prawa też do nazywania siebie bandem oryginalnym, gdyż grają po prostu swoje, a siła tego albumu najistotniejsza, to dwa zwinnie mocarna kanonada perkusyjna i nb.1 riffy w porównaniu do innych wariatów w temacie lekko niby połamane, ale wraz z tempem w jakim we współpracy z sekcją rytmiczna uderzają i jakimi zakrętasami oraz ornamentami w postaci pisków i zgrzytów się popisują, to ogólne wrażenie jest takie jak nie przykładając, kiedy może po raz pierwszy słuchałem (uwaga!) kawałków z Blood Mountain, wiadomo he he kogo. Także w tym kontekście Mutants mnie kręci, bo ja na ten przykład trójkę Mastodona, tak przez pryzmat historyczny (czas, miejsce), jak i muzyczny (wartość merytoryczna dzieła) wielbię. Brodsky ma łapę do świetnego motorycznie i ciekawie pokręconego riffu, ale czy Mutoid Man ma szansę na zaistnienie szerzej niż dotychczas, to mam ogromne wątpliwości, bowiem nie wiem czy sami siebie nie zaszufladkowali jako bandu z którejś tam dalszej ligi, bo czepili się naturalnie pozornie niekoniecznie poważnych tematów i chyba sami nie mają woli wychynąć poza nisze w której są przez maniaków szanowani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz