Pierwszy odsłuch nowej Grety nie zbudował we mnie podstawy dla optymistycznego dla opinii fundamentu, że oto może nawet jeśli premierowy kontakt nie powalił, to w przyszłości na zasadzie upartego przyswajania materiału, dotrę do jego kręgosłupa i jednocześnie odkryje też liczne detale, które sumarycznie spowodują olśnienie podsumowane okrzykiem - to jest kurde zajebiste. Zdejmę z Was jednak od razu obciążenie ciekawości związane z zasadnym pytaniem - co spowodowało/zadecydowało, że jednak taki okrzyk mimo pierwotnego zdystansowania pociuchutku poniósł się po moim otoczeniu, bo przyznaję iż się przekomarzam i dzięki licznym już odtworzeniom zaczął mi się Starcatcher podobać, lecz wciąż nie strawiłem go na tyle, by poczuć objawienie, coraz mocniej będąc przekonany, że nie ma po prostu opcji by okrzyk na pełnej mocy zaintonować. Nowa Greta jest raz słabsza od poprzedniej, dwa jest najzwyczajniej pozbawiona pierwiastka wyjątkowość, który na poprzedniej płycie dostrzegałem. Ale hola, nie ma jak daje także do zrozumienia mowy, bym czegoś fajnego w niej nie wyczuł, bo raz też do niej powracam uparcie, dwa jakiś tam sygnał że kit to całkowity nie jest do mnie dociera i kto wie czy nie będę musiał kiedyś odszczekać słów wprowadzających w temat, dlatego profilaktycznie zauważę, że The Falling Sky jest jednak lekko zajebisty, że klasyczna dla Grety ballada The Sacred Thread, która działa niczym odprężająca podróż jest mega przyjemna po entym nawet odtworzeniu oraz że Runaway Blues, to jest takie miodzio coś nowego w nucie Grety i że jak to coś super milo pędzi, to się człowiek jednak jara. Poza tym co ja mogę mieć do pozostałych profesjonalnie napisanych numerów, które co by krytycznego o pomyśle na muzykę w twórczości Grety nie napisać, to idealnie łączą epicki charakter klasycznego rocka z fantastycznymi zagrywkami gitarowego „brata” Kiszka, będącego w tym układzie personalnym (jak już kiedyś chyba podkreślałem) diamentem, pozwalającym nacieszyć się mistrzowskim rzemiosłem, ale i czasami przenieść pełną moc uwagi na wiosło, gdy drugi z braci zawodzi tak że jejku - dlaczego ja to jeszcze znoszę. ;) Oczywiście przesadzam i specyficzne właściwości jego głosu potrafię też docenić, szczególnie w silniej zainfekowanych balladową stylistyką numerach, chociaż uprę się, iż pośród najlepszych w konkurencji, rasowy krzykacz z niego raczej żaden. ;) Dlatego jedyne czego się na finał czepię w bieżącej "greciej" interpretacji hybrydy folku, bluesa i hard rocka, to braku w trackliście nowej płyty przeboju na 100 procent, takiego który może mógłby porwać swoją wspomniana epickością, bądź zwartą konstrukcją, z takim refrenem że klękajcie narody. Może gdyby dodać do około trzech kwadransów rzecz mega mega, to mógłbym dziś napisać, iż Greta nagrała wspaniałego kontynuatora The Battle at Garden's Gate, a nie wyginałbym się w rece by docenić, nie czując do końca, że docenienie się ekipie braci Kiszka akurat w stopniu bardzo wysokim za pracę włożoną należy. No!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz