Bracia Cavanagh od przełomowego We're Here Because We're Here idą konsekwentnie w stronę światła, tak muzycznie jak i w sensie
przesłania w lirykach zawartego. Fakt, że muzyka nadal ma w sobie masę
ilustracyjnego smutku i nieco mrocznego pierwiastka, ale bije z niej przede
wszystkim emocjonalny optymizm, coś w rodzaju przekonania, że jakby nas życie
nie gnębiło to warte jest tych cierpień, bo każde doświadczenie nawet
najtrudniejsze dzięki odrobinie dobrej woli może zostać przekute w szczęście,
którego za sprawą samospełniającej się przepowiedni jesteśmy kreatorami. Zdaje sobie sprawę z faktu, że takie
stwierdzenie może zabrzmiało górnolotnie, ale przyznaję iż Anathema potrafi tak
skutecznie grać refleksyjnym nastrojem, podnosić temperaturę emocji napięciem i wtłaczać
podskórny puls, że zawsze prowokuje mnie do wzniosłych, czasem zbyt ckliwych,
tudzież banalnych przemyśleń. :) Nie inaczej finalnie jest w przypadku The
Opitmist, który jest tak mięciutki, że niemal pluszowy i w zasadzie po
pierwszym kontakcie wywołał u mnie poczucie zaskoczenia, iż zamiast spełnienia
niedosyt odczuwałem. Potrzeba było wielokrotnie wsłuchiwać się w kompozycje, odbierać
je na poziomie całościowym jak i próbować na detale rozkładać poszczególne
elementy by dotrzeć do jego jądra. Dopiero z czasem, przy wymuszonym zaangażowaniu
album nabrał pełni barw i okazał się nie tylko kolejnym wyjątkowym dziełem w
dyskografii grupy, ale ukazał ją w kilku fragmentach z zupełnie nowej formule,
która jakby nie ewoluowała w poszukiwaniu świeżych środków nadal przesiąknięta
jest specyficzną manierą immanentną wyłącznie dla ekipy braci Cavanagh. Gdy
numery w rodzaju Endless Ways, Springfield czy Can’t Let Go w typowej transowej,
a nawet hipnotyzującej manierze rozwijają długie tematy prowadząc konsekwentnie
do punktu kulminacyjnego, to już Close Your Eyes przez wzgląd na użyte partie
instrumentów dętych i jazzującą formułę zaskakuje bardzo in plus, dając
przestrzeń i nadzieje na tego rodzaju intrygujące eksperymenty także w
przyszłości. Nie będę udawał, iż nie oczekuję już w przypadku następnej płyty
przesilenia w stylistyce, takiego na miarę właśnie We're Here Because We're bo symptomy
zmęczenia materiału przy odrobinie krytyki są dostrzegalne. Nie mam jednak
absolutnie jeszcze powodów do obaw o zjadanie własnego ogona przy
akompaniamencie mlaskania w samozachwycie. Zakładam nie na wyrost, że muzycy
tej klasy sami są świadomi, iż konieczność przeobrażeń jest już tuż tuż i
zapewne nim pojawi się następcę The Optimist minie kilka długich tęsknych lat,
które okażą się zbawienne dla samej muzyki. Apeluję więc pokornie o wstrzemięźliwość
w kwestii wydawania kolejnych materiałów studyjnych, by kierunek na przyszłość wybrać
starannie, bo przecież grunt to mocny fundament, na którym staną kolejne piętra
doskonałej muzyki. Zanim jednak nastąpi kolejny akt w historii dumy Liverpoolu
raduję się zatapiając w dźwiękach zawartych na tegorocznym krążku, oświadczając
w pełni świadomie i odpowiedzialnie, iż mimo że lubię, gdy gitarowe pierdolnięcie
usuwa obuwie, to w przypadku Anathemy kupuję bezdyskusyjnie każde jej oblicze,
nawet to ultra delikatne z The Optimist.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz