Będzie o ikonie, bo w sidła autobiografii Massimiliano
Cavalery wpadłem, co echem ostatnio w statystyce odsłuchów klasycznych pozycji z
katalogu Sepy się odbiło. Co tu dużo filozofować Schizophrenia wyważyła im drzwi
do światowej metalowej pierwszej ligi, natomiast Beneath the Remains dał kopa,
napęd na kolejne siedem owocnych lat w ich karierze. Był początkiem
profesjonalnego progresu zakończonego z hukiem legendarnym Roots. Od pierwszych
dźwięków wkręcany jestem w rodzaj furii, której składnikami wyborna intensywna perkusyjna nawałnica wraz z gitarowym
jazgotem, w kapitalnej motorycznej oprawie. Na pełnych obrotach do przodu, przez
cały album, bez łapania drugiego oddechu, chwili na nabranie powietrza - tylko
szalona galopada na rozjuszonym byku. Odniosę się w tym miejscu do mitu jaki
wokół wczesnych lat Sepultury został wykreowany. Często z łatwością były one z
kopiowaniem przede wszystkim jaśnie nam panującego Slayera utożsamiane. Moim
skromnym zdaniem stawianie takiej tezy krzywdzące dla Brazylijczyków jest ze
względu na zupełnie inną aurę kawałków jakie spod ich łap wychodziły. Tam
temperament południowoamerykański dominuje, taki co energetyczny potencjał
zdecydowanie zwiększa. A że riffów struktura podobna - może odrobinę, bo to nie
tajemnica czego wtedy ci panowie słuchali, więcej jednako melodii w ich
autorskim łomocie. Zatem stawianie tez powyższych w moim przekonaniu bezzasadne szczególnie z perspektywy dalszych losów czy albumów jakie Sepa wydała.
Dziś chyba szybki rozwój jaki notowali budując jednoznacznie nie tylko własną
oryginalną tożsamość ale i zręby dla nowego gatunku w mocnym graniu nie pozwala
na nazywanie ich epigonami. Szacunek jest im zatem należny za tworzenie ówcześnie autorskiego sznytu, a precyzyjniej ujmując fundamentu dla
dalszego progresu, który już za dwa lata miał kolejną płytą jeszcze dosadniej
podziw i entuzjazm wśród metalowej hordy wzbudzić. O tym jednak przy okazji
kolejnego wpisu w temacie Sepultury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz