Admiratorzy klasycznych brzmień z
drugim albumem na rynek wkraczają i tym samym udowadniają, że XXI wiek nie
tylko ultranowoczesnością stoi, ale pośród niewolników
technologii spora tęsknota do kultury która duszę posiada się odzywa. Bo to co
Vintage Trouble proponuje, to bezpośrednie nawiązanie do czasów gdy muzyka
przede wszystkim organiczny pierwiastek posiadała. Żywe brzmienia na scenie
dominowały, przepełnione pasją i groovem dziś w tak intensywnym stopniu rzadko
spotykanym. Szlachetny blues plus eteryczny soul z subtelnymi wpływami energii
rock'n'rolla czy też country spod znaku Johnny'ego Casha. Tyle, że maniera
wokalna Taylora to typowo czarna barwa, pełna głębi rytmu niźli głębi klimatu -
chociaż to tak kapitalny pełen wielu zalet wokal, iż odbieranie mu waloru kreacji atmosfery
byłoby dużą niesprawiedliwością. Miast zapętlać się w próbach nakreślenia
tej niejasności, sprowadzę to wprost do stwierdzenia - człowieku (adresatem
rzecz jasna Taylor) James Brown byłby z ciebie dumny! Gdybym musiał też
dopatrywać się różnic pomiędzy debiutem, a 1 Hope Rd. to zwróciłbym uwagę na
proporcję. Mniej rock'n'rolla więcej zmysłowych bujających pościelówek. Stąd
gdyby ktoś poderwać babkę z klasą potrzebował ekipa Vintage Trouble pomoże.
:) Posiadają te dźwięki czar ogromny na który coraz bardziej z wiekiem ja też
jestem podatny, liczę jednak iż w przyszłości Krzysztofa Krawczyka nie zacznę
słuchać. Kierunek w którym podążam chyba jednak nie aż tak niebezpieczny. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz