Bardziej szyld Beastmilk mi pasował,
dosadniej i sugestywniej charakter muzyki oddawał, stąd żałuje, iż kwestie
organizacyjne czy też biznesowe logo zmienić nakazały. Jednako jak mawiają
dziennikarze poczytnego Faktu - nie samym nagłówkiem brukowiec stoi. ;) To taki
cierpki żart, może gdybym wiedział co to samokrytyka, nawet suchar. Do
śmiertelnie poważnego tonu jednakże powracając, ważniejsza jest treść, a
dokładnie jej oddziaływanie na odbiorcę niż nawet najbardziej krzykliwa fasada. Szczęśliwie bardziej
interesuje mnie muzyka niźli sensacje na których żerują sępy w padlinie
gustujące i ich nieświadome (bo głupie) ofiary. Nawiasem pisząc korzystające
pełnymi garściami z wszelakiego dorobku cywilizacji łacińskiej, w naszej hipokryzją przeżartej rzeczywistości w
dziewięćdziesięciu kilku procentach żarliwi, choć zdystansowani od praktyki
katolicy. Proszę łaskawie o wybaczenie, że tu i teraz taką kwiecistą w
formie, a przygnębiającą w treści dygresję kreślę ale podświadomie coś mnie
gnębi i w taki sposób się ujawnia. Gówno zawsze będzie śmierdziało, bez względu
jakimi ekskluzywnymi perfumami zostanie odór kamuflowany! Stop, ostatecznie
kończę podświadomości projekcję, bo nie o moich frustracjach tylko o debiucie Grave Pleasures miałem pisać. Czekałem więc niecierpliwie na przyjście Kvohsta w nowym/starym
wcieleniu z pewną obawą czy poziom Climax zostanie utrzymany. Powrócił na
szczęście w chwale choć pierwsza sesja z Dreamcrash fragmentami dosyć trudna
była, bo to co odróżnia debiut Grave Pleasures od startowego longa Beastmilk to
stopień przyswajalności od pierwszego odsłuchu. Kiedy krążek sprzed dwóch lat z
biegu porywał, to tegoroczny album musiał dostać co najmniej kilka szans by
swoje walory w pełnej krasie zaprezentować. Teraz kiedy od premiery tygodnie
już minęły, a licznik odtworzeń drugą lub nawet trzecią dziesiątkę wskazuje
widzę i słyszę więcej, czuje intensywniej i powracam z entuzjazmem do tych
numerów. Odnajduję tutaj zimną falę, gotycki półmrok, punkową szorstkość i
odrobinę surówki wylewającej się z głośników. W jednym tyglu te składniki
zmieszane i w finezyjnej formie podane. Z każdym kolejnym kontaktem aktywnie
apetyt na jeszcze zaostrzające, czyniąc mnie co zaskoczeniem smakoszem tego
rodzaju grania. Pytanie czy jest na rynku ktoś im podobny czy są może na scenie
ewenementem i do archiwalnych nagrań ojców inspiratorów wkrótce zacznę sięgać,
mimo że do tej pory nie bardzo było mi z nimi po drodze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz