Gorący temat i siłą rzeczy emocje
rozgrzane maksymalnie, aż się obawiam własną opinię względem Repentless wygłosić. ;) Szczególnie, że tuż po premierze pojedyncze
świeżutkie recki poznałem i niezbyt przychylne one się okazały. Zbudowałem więc
mur obojętności na wynurzenia innych oraz ukułem sobie taką tezę, że jak kiedyś od lat za negatywną opinię względem dzisiejszych żelaznych klasyków Zabójcy
zostałbym publicznie okaleczony - przynajmniej usunięciem rąk, które te
bluźnierstwa spisały. To dziś biorąc pod uwagę okoliczności odwagą jest o
Repentless z nawet umiarkowanym entuzjazmem prawić. Przecież to truizm, że nic nie stoi w miejscu, dynamika jest podstawą
wszelkich procesów więc i stosunek do ikony podlega zmianom. Jednak kiedy
emocje nieco siadły i frustraci swoje żale gwałtownie wylali, to i kolejne refleksje (wspomniany powyżej mur nieszczelny się jednak okazał) wyważone i co cieszy konstruktywne być raczyły - tym sposobem szlag trafił moje
pozowanie na bohatera co iść samotnie pod prąd będzie. :) Kilka odsłuchów
materiału z "bez skruchy/mniej żalu", czy jak to tam poprawnie tłumaczyć, plus lektura wywiadu z Kerrym Kingiem zamieszczona w
magazynie z hałasem w nazwie przekonały mnie, że ta karkołomna misja
kontynuowania działalności bez Jeffa i Dave'a ma jednak sens. A przyznaje, że tuż po druzgocącej wiadomości o śmierci Hannemana i opuszczeniu pokładu przez Lombardo, jak
większość postawiłem na legendzie krzyżyk i chwilą wymownej ciszy
uczciłem jej (nie)świętą pamięć. Ja tu do grobu ich składam, a oni pomimo wieka
zamkniętego i piachem przysypanej trumny wyłażą z dołu i to jeszcze z dumnie
podniesionymi głowami. Zaprawdę to najtwardsi z twardych skurwieli! Zapuszczam
dziewiczy odsłuch, a z całości bije autentyczna pasja i szczerość,
zaangażowanie jakby za wszelką cenę chcieli udowodnić, że Slayer to nie tylko
Hanneman i Lombardo. I ta sztuka się udaje, a przyłapanie się na poczuciu, iż
nie brakuje tu dwóch filarów stało się miejscami faktem, za co oczywiście brawa należą
się również rezerwie która z ławki do gry weszła i przesądziła o kapitalnej grze nowego
składu. Przecież Bostaph jak zwykle precyzyjny, choć ani odrobinę w szaleństwie Lombardo dorównujący, a tym bardziej Holt sroce spod ogona nie wypadli
- ten drugi to tak po prawdzie tego rodzaju weteran który już kiedy Slayer jeszcze anonimowy
pozostawał to na scenie swoją obecność zaznaczał. Stąd też po części pochodzi
obecna siła formacji i efekt uzyskany za pośrednictwem nowych kompozycji. I
teraz dopiero konkretnie napiszę jak w moim przekonaniu jest na Repentless.
Jest drodzy niedowiarkowie dobrze (kieruje to także do siebie), a w porywach bardzo dobrze i okazjonalnie wręcz genialnie. Proporcje pomiędzy
motoryką, marszowym mocarnym dołem, a galopadą są wyważone doskonale,
chaotyczne wiercące solówki zgrabnie współgrają z chwytliwym riffem. Wiosła tną
precyzyjnie jak tradycja nakazuje, pozostawiając broczące krwią rany i jedynie
aranżacyjnie jest chwilami zbyt ubogo. Jednak czy to takie istotne kiedy riff
konkretnie kopie, a brzmienie ukręcone przez Terry'ego Date'a dostarcza porażającej mocy. Fakt, że nieco siermiężnie sklejane pomysły to jest wada tego materiału, która absolutnie nie pozwala na stawianie
Repentess na równi z finezyjną trójcą Reign-South-Seasons, jednakowoż nie
poddaje też ten argument w wątpliwość stwierdzenia, iż pod dowództwem Kerry'ego i Toma
Slayer bardzo przyzwoity nagrał. Na mojej półce krążek numer jedenaście w dorobku zabójcy stawiam tuż obok
Divine Intervention (okoliczności powstania) i w bezpośrednim sąsiedztwie Christ Illusion (skojarzenia z zawartością) i już teraz
spontanicznie deklaruje oczekiwanie na kolejny. Jak okrzepną w tym składzie, pewności
co do własnych dużych możliwości nabiorą oraz może przekonają się w praktyce o niemal bezwarunkowej lojalności fanów (życzyłbym), to spodziewam się jeszcze mocniej
rażącego ładunku. Teraz bogatszy nie o materiał genialny lecz o uzasadnioną nadzieję na "więcej i jeszcze lepiej" stwierdzam, że
dobrze się stało iż King i Araya nie odpuścili i ambitnie przeciwstawili się
krzywdzącym opiniom o bezdyskusyjnej wyższości tej labilnej części pierwotnego
składu nad tą bardziej odpowiedzialną.
P.S. Jak stwierdził Kerry King "... zawsze znajdzie się grono niezadowolonych lub takich, co skreślili nas w imię swoich nieracjonalnych przekonań..." - przykro tylko, jak zauważam ja, że ich koncentracja w tym kraju wyjątkowo
duża. Im to dedykuję soczyste - jak się nie podoba to wypierdalać! Bluzg to pewnie konsekwencja obcowania z chamskim thrashem. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz