To nie jest film o
żarciu, przepraszam, wykwintnym jedzeniu. :) To obraz o człowieku z pasją,
który niestety stąpa nieostrożnie po wąskiej granicy pomiędzy perfekcją, a
szaleństwem. Spala się emocjonalnie, kiedy ideał nie zostaje osiągnięty i ambicje pozostają niezaspokojone. Okazuje słabość paradoksalnie gdy strach wokół siebie wzbudza i zniszczenie
sieje. Taki to podręcznikowy przykład geniusza ogarniętego obsesją tworzenia i
od tej morderczej obsesji umierającego. Pogrążony w rozbudzonym przez siebie
chaosie, który w zamyśle idealny porządek ma tworzyć spada w otchłań niemocy.
Relacje z otoczeniem poddaje ekstremalnym próbom, pali mosty i zbędnie energię traci na ponowne ich odbudowywanie. To typ ponad standardowo nerwowy,
nadpobudliwy i nadwrażliwy jednocześnie, ale jak to z reguły przy tego rodzaju
hybrydzie osobowościowej bywa równie impulsywny jak i refleksyjny. Szybko działa,
popełnia masę błędów, ale i z łatwością zapomina o przykrościach, wybacza bo nie jest pamiętliwy. Szkoda tylko, że nie każdy z jego najbliższego otoczenia z
taką łatwością zapomina, a konsekwencje mściowści okazują się znaczące. Konkretny
dramat obejrzałem, a nie jakąś tam błahą opowiastkę. Spodziewałem się
spektakularnej porażki, barku emocji albo sztucznego ich nakręcania na wzór
tego, co akurat niejedno telewizyjne kulinarne show dostarcza w ilościach przytłaczających. Dostałem jednak sporo
więcej niż oczekiwałem z tym jednym drażniącym minusem, tak typowym dla
amerykańskiej mainstreamowej kinematografii – że na końcu to zawsze scenarzyści
muszą happy end zakładać. Inaczej to widz smutny z kina wyjdzie i pewnie
pogrążony w przygnębieniu w depresji się zatraci!
P.S.
To nie jest film o żarciu.... tak rozpocząłem i konsekwentnie swoje przekonanie podtrzymuje. Nie znaczy to, że jedzenie własnej istotnej roli tutaj nie zaznacza. Jest barwnie okiem kamery wyeksponowane i w dynamicznym montażu kapitalnie ujęte. Choć nie stanowi pierwszego planu to wspaniale tło maluje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz