Boston, miasto na którego terenie ścierają się dwie emigranckie nacje, Irlandczyków i Włochów, w formie rywalizacji gangsterskiej o wpływy i rzecz oczywista finalnie kasę. Prawie wszystkie chwyty dozwolone, bo niepisany kodeks jedynie kobiety i dzieci nakazuje oszczędzać. Zresztą co ja tam wiem w temacie, kiedy swe przekonanie wyłącznie na obrazach kinowej gangsterki opieram. Rzeczywistości od wewnątrz nie znam i chwała za to, bo z moją wrodzoną łagodnością, sercem na ręku i nerwowością w sytuacjach napięć pewnie w środowisku jedynie chwile bym przetrwał. ;) Mafiosy to jedno, druga strona tego medalu to przedstawiciele prawa, pokrótce policjanci i agenci federalni, często w swoich szeregach ukrywający liczne grono równie zdeprawowanych sukinsynów. W tym tyglu interesów grupowych i indywidualnych pasjonująca gra psychologiczna się rozgrywa, partia totalnie ekstremalnych szachów, gdzie zbicie pionów czy figur zależy od szeregu zmiennych, które wyłącznie ponadprzeciętnie błyskotliwe umysły mogą ogarnąć. Walka na śmierć i życie, tylko dla tych co odporni na skrajne obciążenia, stres maksymalny i niestety pozbawieni ludzkich odruchów. Niebezpieczna rozgrywka dla super cwaniaków, jazda po bandzie na pełnym ryzyku bez asekuracji. Scenariusz fascynujący, oparty na azjatyckim pierwowzorze bodajże z 2002 roku i osadzony w amerykańskich realiach. Kreacje aktorskie wyśmienite, bo i precyzyjne szkice postaci takim wygom aktorskiego rzemiosła jak Jack Nicholson, Leonardo Di Caprio i nawet Matt Damon nie pozwalały na chwile słabości, obniżenia wysokich standardów. Fakt, że Nicholson w roli psychopaty, sadysty i paranoika z odrobiną groteski doskonały, Di Caprio autentycznie kreujący człowieka stąpającego po ostrzu noża i Damon wyrachowany, skrajnie ambitny, bezkompromisowy karierowicz, postawiony pod ścianą robiący jednak odrobinę gacie w sposób przekonujący. Jednak największym zwycięzcą tego pojedynku jest dla mnie Mark Wahlberg, który z aktora amatora szybo stał się prawdziwym profesjonalistą, z każdą kolejną rolą wspinając się ku warsztatowej perfekcji. Tutaj jako sierżant "hip hip kurwa hurrra" dodaje produkcji sporo pikanterii w postaci rubasznego humoru. Nie ma się jednako czemu dziwić, że aktorzy eksploatowani do granic na najwyższe obroty weszli, przecież nie byle kto za kamerą usiadł i chociaż jak wielu twierdzi sporo Inflitracji brakuje do legendarnych Chłopców z Ferajny, to ja dostrzegając pomiędzy oboma obrazami różnice w żadnym wypadku nie wahałbym się by podobną ocenę im wystawić. Zadowolenie z seansu bowiem było ogromne, zabawa przednia i łamigłówka wystarczająco wciągająca. Klasyczny w stylu Scorsese tu rządzi, z zakapiorskimi mordami, z zajebistymi dialogami, pyskówkami, mordobiciem, gdzie wbijane do przegrody nosy tryskają krwią. Gdzie intryga powoduje opad szczeny, a prowadzona w mistrzowskim stylu akcja trzyma w napięciu i kilka scen wchodzi z buta do klasyki kina. Co ja zresztą będę się tutaj dłużej produkował - jak ktoś się zawiódł to pewnie malkontenctwo ma w naturze, jak ktoś jeszcze nie widział to zapewne nie kochał za gówniarza zabawy w policjantów i złodziei. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz