Pewnie wyłamię się ze schematu, w którym
lata osiemdziesiąte oceniane są jako te najbardziej wartościowe w historii
ekipy Testament. Stwierdzając z pełną świadomością, że start ich był
piorunujący, to jednak gdzieś z biegiem czasu nie w pełni wykorzystali
drzemiące w nich możliwości i ogromną koniunkturę na thrashowe łojenie. Wśród
wielkiej czwórki gatunku nie zaistnieli, a droga od The Legacy do Souls of
Black to z pewnością nie równia pochyła, ale w moim przekonaniu obniżanie poziomu lotu. Fakt, że lata dziewięćdziesiąte absolutnie nie były dla motorycznego
thrashu łaskawe paradoksalnie zmusił niezłomnego Erica Petersona do podjęcia
radykalnych decyzji wiążących się z zastąpieniem dezertera Skolnicka po niesatysfakcjonującym The Ritual, innym wirtuozem wiosła,
którym James Murphy się okazał. Zupełnie inny styl gry Murphy’ego plus dodatkowe
przetasowania w składzie sprawiły, że naturalnie formuła muzyczna grupy została
zmieniona, a efekt uzyskany nazwę bez ogródek niezwykle świeżym i ożywczym. I w
tym miejscu dokonam identyfikacji dodatkowo zaskakującej, stwierdzę bowiem, iż to właśnie za sprawą
Low Testament odnalazł trwałe miejsce w moim sercu i do dzisiaj z niekłamaną
przyjemnością zaraz po genialnym The Gathering najczęściej sięgam właśnie po
ten i nagrany jeszcze w trzy lata po nim album. To naprawdę rzecz wyjątkowa, kiedy
zespół sytuacją rynkową, kryzysem popytu na scenie powodowany staje pod ścianą
i zostaje zmuszony do skazanej na niepowodzenie walki o życie, a efekt uzyskany
pod względem jakości jest znakomity, choć niekoniecznie skuteczny - co akurat częste. Niestety za
sukcesem artystycznym nie kroczył ten komercyjny i summa summarum kapitalne
numery w rodzaju Hail Mary, Legions, Chasing Fear czy Dog Faces Dog – brutalne w brzmieniu,
ciekawe w kwestii aranżacyjnej i rewelacyjne w sferze wykonawczej musiały
odczekać swoje by zaistnieć w szerszym kręgu. Z perspektywy czasu ówczesna
postawa grupy zasługuje na bonusowe uznanie, gdyż krocząc własną ścieżką
częstokroć pod prąd trendów, adaptując się na własnych zasadach do warunków, nie tyle finalnie przetrwali, ale także wyszli z
zawirowań i perturbacji silniejsi. A wszystko dzięki Petersonowi i Billy’emu –
upartym skubańcom potrafiącym przeć naprzód, znajdując po drodze wybitnych
towarzyszy misji osadzania klasycznego thrashu w nowoczesnej formule.
Podsumowując Low otworzył nowy rozdział, Demonic utrzymał odpowiedni kurs, ale
to The Gathering wpisał ich złotymi głoskami do historii metalu, o czym już
jakiś czas temu wychwalając dzieło z 1999 roku pisałem. Niemniej jednak by dotrzeć do miejsca w którym The Gathering określił ich arcyistotny wpływ na gatunek musieli stoczyć długą batalię, przełamać niemoc i postawić stopę na terenach zawłaszczonych przez ekspansywne młodzieżowe trendy. A na takie decyzje i działania stać wyłącznie największych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz