Na autentycznych wydarzeniach (jak dowiadujemy się z czołówki) oparta ta dość nietypowa jak na Spielberga opowieść. Jak ktoś gdzieś słusznie zauważył "nieskażona jeszcze spielgieryzmami", bardzo dobra debiutancka produkcja, która siedzi głęboko w kinie drogi, ale nie stroni też od najlepszych cech dramatu psychologicznego. Najbardziej nietypowe jednak jest to, iż Goldie Hawn u progu kariery niekoniecznie wyłącznie była związana z banalnymi komedyjkami, względnie komediami o profilu mało realistycznym - lecz co nie wyklucza, że warsztatowo bardzo dobrymi. Przyszła słodziutka gwiazda podobnie jak Spielberg startowała wówczas głównie z pułapu seriali telewizyjnych, choć prawdę mówiąc w kinie już jako dziecię coś zagrała. Spielberg zaś wcześniej miał tylko na koncie telewizyjne produkcje, a ten powyższy debiut kinowy (co tu ściemniać) wypadł znakomicie i mimo że prawdziwe sukcesy komercyjne przyszły już za moment za sprawą kultowych Szczęk, to The Sugarland Express posiada w sobie nawet więcej cech za które jestem skłonny bez przymusu go szanować. Pierwsza to klimat - ten szczególny kina z początku lat siedemdziesiątych. Po drugie z wartością dodaną w postaci amerykańskiej prowincji w kinie drogi, gdzie setki radiowozów w pogoni sfrustrowanymi uciekinierami. Po trzecie, na finał (najważniejsze), wiarygodny wgląd w ówczesnej młodzieńczości bezkompromisową fantazję, która tylko tragedie mogła na nich sprowadzić. W skrócie prawdziwego życia wersja trochę light, trochę hard - mimo to zakończona jak w prawdziwych opowieściach bywa bez klasycznego happy endu. Bonnie i Clyde przede wszystkim i tacy Mickey i Mallory ciutkę. ;) To taka szybka rozkmina - tak po dziewiczym seansie TSE widzę. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz